Forum Młodzi Literaci Strona Główna Młodzi Literaci
czyli co się dzieje, kiedy młodzież pisze
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Anioł Śmierci

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Młodzi Literaci Strona Główna -> Opowiadania, powieści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Patiinka
Oswojona?...



Dołączył: 13 Sie 2005
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia

PostWysłany: Sob 22:11, 13 Sie 2005    Temat postu: Anioł Śmierci

Daję to opowiadanie do bólu. Pewnie Sal zna je już na pamięć. Jednak to moje dziecko, które ma już 101 stron w podarttym zeszycie A5 w kratkę. I teraz, po roku pisania widzę wszystkie błędy, jakie popełniłam na początku. Prosiłabym o kompletną opinię. Przepraszam, że fragment taki długi. Oczywiście jest taka możliwość że C.D. N astąpi alle jednakowoż, jeżeli nmie będziecie mogły na to patrzeć.... Smile


Tik-tak, Tik-tak
Zegar daje znak
Stoi na straży
Moich sennych marzeń
Wspomina, że pora spać
Powieki opadają
Sny je oplatają
Pierś w rytm zegara
Podnosi się i opada
Tik-tak, Tik-tak
Tik-tak, Tik-tak
Tik-tak, Tik-tak


Tak jak zawsze na początku, wszystko jest czarne i białe
czarno-białe
Senna rzeczywistość.
Dopiero później marzenia nabierają barw.
Są kolorowe.
W zależności od nastroju.
Mojego nastroju.
Patrzę na chodnik, śnieg, ulicę
Chodnik, śnieg, ulicę
Chodnik, śnieg, ulicę...
Kolory się nie zmieniają.
Czy to nie dziwne?
Wszystko jest nadal czarno-białe
Drzewa i budynki mają wszystkie odcienie szarości.
Białe płatki śniegu zasypują chodnik, mnie, ulicę
Bezruch
Chodnik, mnie, ulicę
Bezruch
Chodnik, mnie, ulicę
Bezruch
Choć... Wyczuwam kątem oka ruch
Ostrożnie się odwracam
Czy to kot?
Nie...
Ktoś idzie ulicą.
Idzie?
Nie, dosłownie płynie w powietrzu.
Człowiek?
No, bo któż inny?
Duch?
Znowu nie.
Przecież ja w to nie wierzę.
Bzdura
Bzdura
Bzdura
No to kto?
Jest coraz bliżej
Przez wirującą, oślepiająco białą zasłonę płatków śniegu mogę dojrzeć tylko sylwetkę postaci, twarzy nie.
Znam ta osobę
Chcę odejść, lecz widok przyciąga mnie i hipnotyzuje.
Widzę rysy jej twarzy. Przypomina mmi to...
Moją rodzinę
Moją rodzinę
Moją rodzinę
Bzdura
Przecież nie mam rodziny
Za dużo pytań.
Mam dosyć tego koszmaru!
Chcę się obudzić.
Nie mogę!
Sen ciągle trwa
Teraz jestem na ulicy
Wszystko zamarło w oczekiwaniu
Nic nie oddycha
Nawet ja.
Czuję ból w klatce piersiowej
Upadam na kolana
Klęczę sparaliżowana strachem
Biała postać nadal się zbliża
Wyciąga smukłe dłonie
Chce mnie gdzieś zabrać
Zdaję sobie sprawę z całej sytuacji
Nagły impuls wyrywa mnie z mocy upiora
Chce mnie zabrać
Dokąd?
Ogarnia mnie obezwładniająca panika
Walczę o ostatni oddech, ostatnią chwilę życia
Oplata mnie gęsta mgła
Chcę krzyczeć
Nie mogę
Chcę krzyczeć
Nie mogę
Ja umieram


---

Przebudzenie nie należało do najmilszych w moim życiu.
Cóż za optymistyczne stwierdzenie. Nie tak było.
Zacznijmy jeszcze raz.

Zerwałam się cała zlana potem. Rozglądnęłam się nieprzytomnie po tak dobrze znanych mi zielonych ścianach małego pokoiku na poddaszu, który wypożyczałam od pewnej starszej pani.
- Ciekawe, czy jej nie obudziłam? - westchnęłam i przy okazji ziewnęłam przeciągle. Wstrząsnął mną dreszcz na wspomnienie nocnego koszmaru. - Nie wierzę, żeby wróżył coś dobrego. - Wstałam i podeszłam do staroświeckiego lustra w złoconej ramie. Pierwsze promienie słońca odbijały się w nim przyjaźnie. Nagle, tak po prostu, napłynęła do mnie fala wściekłości. Chciałam potłuc lustro, ale zamiast tego kopnęłam w ścianę. Jakimś cudem tynk nie poodpadał.
- Auć! - jęknęłam. - Zaraz mnie chyba szlag trafi. - Spojrzałam na swoje odbicie. Wyglądałam wprost okropnie. Włosy w nieładzie, pod oczami wory... Załamać się można. Chyba nie muszę wam tłumaczyć. Dziwne, że lustro nie pękło...
- Dzień dobry - powiedziałam do siebie z sarkazmem. - Poza tym, że wyglądasz wprost kwitnąco, to to będzie na pewno świetny dzień.
Usiadłam w zamyśleniu na podłodze. Zaczęłam zastanawiać się, w co mam się ubrać, gdy zdrętwiałam. Zaraz... Czegoś tu brakuje. Wsłuchałam się w niczym nie zmąconą dziś ciszę. W mojej głowie odezwało się nieświadome "tik- tak" będące wiecznie w tym pokoju. Spojrzałam na zegar. Wskazówki zatrzymały się koło dwunastej. No to fajnie. Która może być godzina? Gdzie moja komórka?
Zwykła akcja z poszukiwaniem. Jak zawsze.
Zaczęłam się przekopywać przez tony fantów i przeróżnych paści, które zalegały na podłodze chyba od miesięcy. Nie wiem, jakim cudem znalazłam tam zupełnie przypadkowo jakieś bokserki, szminkę, której szukałam chyba od miesięcy (do tej pory była już przeterminowana). Na telefon natknęłam się dopiero przekopując tony książek i poradników leżących obok biurka. No tak.
Nazywam się Lathrien Nivet.
Dla przyjaciół Lathri.
Cała ja.
Rozrywkowa bałaganiara.
Panna rozrabialska.
Kluby, kawiarnie, nocne życie; to mój styl.
Czy jest we mnie coś wyjątkowego?
No, raczej nie.
Jeśli nie liczyć tych koszmarów.
Powtarzają się już od dawna. Ten sam schemat. Tylko tym razem coś się zmieniło.
Poznałam zakończenie snu.
Ja umrę?
Ktoś umrze?
Uklęknęłam przy łóżku. Odklepałam tak dobrze znaną mi modlitwę, kończąc słowami:
- Boże, tylko tym razem, proszę cię, nikogo nie zabieraj. - Zawsze tak mówiłam. I zawsze ktoś umierał. A ja błagałam, by wszystko było dobrze. Nienawidzę śmierci. Szczególnie tej niespodziewanej. Nieważne, kto umiera. Ważne, że już go nie ma. Bo wszyscy są ważni. I nienawidzę Boga. On mnie nie słucha.


Zeszłam (oczywiście po schodach) z mojego pokoju do przytulnej kuchni. Promienie słońca musnęły mnie po twarzy.
- Spadać - mruknęłam z niechęcią. - Co ja mam zjeść?- zapytałam jak jakiś jaskiniowiec i dopiero teraz spojrzałam na stół. - Kochanieńka...
Na stole stało śniadanie. Cóż za banalne stwierdzenie, ale zarazem jak ważne. Pyszne śniadanko, po którym będę musiała tylko pomyć. Żadnego zbędnego wysiłku więcej. Z pewnością przygotowała je ta “pewna starsza pani”... Nazywa się Emma. Przygarnęła mnie, gdy opuściłam Dom Dziecka i udałam się w wir dorosłości.
Tak, jestem sierotą. Nie mam rodziców.
Może dlatego taka jestem? Złośliwa, zła, wredna... Jak wiedźma.
Może jednak dzięki Emmie mam w sobie pierwiastki dobra?
Dosyć tych rozmyślań.
Może zjem wreszcie to śniadanie?
Spojrzałam na zegar.
- Do diabła! Przecież za pół godziny byłam umówiona z Paulą! - No to sobie pojadłam. Zerwałam się i zaczęłam szukać jakichś czystych ciuchów, co naprawdę było bardzo trudną i mozolną czynnością. Przy okazji sprzątnęłam swój kawałek miejsca na Ziemi. Przez ostatni tydzień, no może i więcej, nie miałam czasu tego zrobić. Podobno się przepracowuję. A, gdzie tam!
No, może troszeczkę... A może nawet bardzo?
Wpadłam do łazienki i przerwałam swoje chmurne rozmyślania.
- Gdzie ten cholerny fluid? - warknęłam. - Jest... - Szybko zrobiłam makijaż i w drodze do wyjścia rzuciłam okiem na dom.
- Nieźle! - zatrzasnęłam drzwi.
Umówiłyśmy się w parku, na naszej ulubionej ławeczce pod płaczącą wierzbą. Potem miałyśmy skoczyć na zakupy, bo nasze szafy nie były przygotowane na nadejście lata.
Kim ona właściwie jest?
Paula Wemmber.
Narodowość? Sama nie wiem.
Moja przyjaciółka jest bardzo podobna do mnie. Różni nas tylko parę szczegółów. Wygląd i to, że ona ma matkę.
Ja nie.
Co prawda nie są szczęśliwe jak na głupim brazylijskim serialu, ale przecież to jest tylko życie, a nie kreskówka.
Jesteśmy detektywami. I oto kolejny fakt, który wyda się lotem z tandetnego kryminału dla nastolatek. Ale, powtórzę, to moje życie.
Podeszłam po cichu do ławki, na której siedziała Paula.
- Buuu! - krzyknęłam.
- Ech, Lathri, to stare i nie modne, a na pewno już niedopasowane do twojego wieku. No i się powtarzasz. - Uśmiechnęła się blado. - Wiesz, że mnie kiedyś doprowadzisz do zawału? - Spochmurniała.
- Pau, co ci dziś? Taka jesteś sztywna. - Ziewnęłam. Spojrzałam na nią. Jej długie brązowe włosy były puszczone w nieładzie, a jej oczy zaczerwienione. Dopiero teraz to zauważyłam? Niespostrzegawczy detektyw.
- Kochaniutka, co się dzieje? - zapytałam miękko, już bez drwiny. - Coś nie tak? - Usiadłam obok niej po turecku. Paula westchnęła. Widać, że jej ciężko na duszy.
- Moja mama miała operację, pamiętasz? - zaczęła. - Są jakieś komplikacje. Lathri, moja mama... Ona nie czuje się najlepiej. Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. - Jej słowa przerwały łzy spadające razem ze łzami wierzby. Podałam jej chusteczkę. Nie chciała tego mówić.
- Spokojnie, będzie dobrze - nieudolnie ją pocieszałam, choć wiedziałam, że przyszłość wcale nie będzie taka piękna.
[/i]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sirocco
Dziecię Gwieździste



Dołączył: 12 Sie 2005
Posty: 326
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z piekarnika

PostWysłany: Nie 0:05, 14 Sie 2005    Temat postu:

ech. no więc tak. po pierwsze, aż mnie trzęsie na widok braku poszanowania dla podstawowych zasad ortografii i interpunkcji. w tej kwestii dwie uwagi:

po pierwsze -
Cytat:
nie dopasowane do Twojego wieku

Cytat:
co Ci dziś

nie piszemy zaimków z dużej litery. to zasada prawidłowa tylko w liście. nigdy w opowiadaniu.

po drugie -
Cytat:
-Buuu!- krzyknęłam
-Ech, Lathri, to stare i nie modne

po myślniku zawsze spacja. coś takiego może człowieka doprowadzić do szału przy czytaniu.

teraz przechodzimy do sedna.

opis snu na początku, w krótkich, oddzielonych zdaniach. sam pomysł świetny, ale niestety w trakcie czytania pogubiłam się i nie wiem, o czym był ten sen. być może to wina zbyt rozwlekłej akcji, być może późnej godziny i tego, że chce mi się trochę spać.

dalej: narracja pierwszoosobowa. nie lubię tego, oj nie, ale dało się znieść. styl prosty, przejrzysty, możnaby go dopracować, ale jest w porządku.

co mi się natomiast niepodobało, to wstawki typu:
Cytat:
małego pokoiku na poddaszu, który wypożyczałam od pewnej starszej pani.

informacja, że pokoik jest wynajęty od starszej pani jest kompletnie zbędna. takie rzeczy powinny się wyjaśniać w trakcie akcji, bardziej naturalnie.
Cytat:
Nazywam się Lathrien Nivet.
Dla przyjaciół Lathri.
Cała ja.
Rozrywkowa bałaganiara.
Panna rozrabialska.
Kluby, kawiarnie, nocne życie; to mój styl.
Czy jest we mnie coś wyjątkowego?
No raczej nie.
Jeśli nie liczyć tych koszmarów.

to przedstawienie narratorki, które ma się do całej akcji ni przypiął ni wypiął. nie pasuje w tym miejscu.
tak samo przedstawienie przyjaciółki, od razu z napomknieniem, że ona ma matkę, a główna bohaterka nie.
również wytykanie od razu, że główna bohaterka jest sierotą mnie zraziło. jakby usiłowanie na siłę wzbudzić litość. mówię jakby, bo wiem, że nie taka była intencja autorki, niemniej jednak, takie to sprawia wrażenie.

co do samej fabuły, nie mogę nic stwierdzić, bo fragment jest zbyt krótki i praktycznie nic się nie dzieje. poczekam na dalszy ciąg, zanim się wypowiem w tej kwestii.

aha, i jeszcze jedno. najpier modli się do Boga a potem stwierdza, że go nienawidzi? oj, to mi bardzo, bardzo zgrzyta.

podsumowując, pozostaję neutralna w stosunku do twojego opowiadania, przynajmniej zanim przeczytam dalszy fragment.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sal
Gęś Plastelinowa



Dołączył: 11 Sie 2005
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:38, 14 Sie 2005    Temat postu:

ej, lalka! może nie błąd na błędzie, ale kilka (bah, nawet ciup wiecej) mankamentów siedzi.

Cytat:
-Ech, Lathri, to stare i nie modne, a na pewno już nie dopasowane do Twojego wieku. No [przyp. sal - tutaj bym dała przeicnek] i się powtarzasz.- uśmiechnęła się blado- [przyp. sal - duża litera!] wiesz, że mnie kiedyś doprowadzisz do zawału?- spochmurniała
-Pau, co Ci dziś? Taka jesteś sztywna-ziewnęłam. Spojrzałam na nią. Jej długie brązowe włosy, były puszczone w nieładzie, a jej oczy zaczerwienione. Dopiero teraz to zauważyłam? Nie spostrzegawczy detektyw.


przymiotniki w stopniu równym piszemy łącznie z "nie".
w opowiadaniu nie piszemy "Ci", tylko "ci". taka uwaga mala.
i pare rpzecinków i dużych liter zgubiłaś.
a poza tym - wiesz, że mi się Anioł podoba, mimo jego błędów, prawda? i wiem, że dasz tutaj całość. mam rację?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Patiinka
Oswojona?...



Dołączył: 13 Sie 2005
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia

PostWysłany: Nie 9:45, 14 Sie 2005    Temat postu:

co do ortografii- hm... Word mi nawala? Przecież z takowego pragramiku korzystałam! To z zaimkami- zapamiętam, dzięki za poprawienie^^
co do interpunkcjii- jakoś.... co do tych spacjii uczono mnie inaczej.

Co do tych wstawek. Też mnie drażnią, ale same wpadają kiedy piszę na siłę, bezweny. o. A tak na początku bywało....

I wiem, że styl... styl ma dużo do życzenia. ja to widzę, ale nie będe teraz całego opowiadania przekopywać. o .

Sal-> co do tego "Nie" w przymiotniku, to to było po prostu umknięcie klawiatury Smile

Skarbie, to ja cię proszę, jak będziesz mieć chwilkę, popraw wytknięte błędy. Bo po to one są właśnie wytknięte. By je poprawiać. Sirocco


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wredota



Dołączył: 12 Sie 2005
Posty: 141
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Neurgia

PostWysłany: Nie 10:00, 14 Sie 2005    Temat postu:

here we go.

Chętnie zaczęłabym od wytknięcia błędów, ale niestety, czas nei pozwala na moją ulubioną dogłębną analizę (Neya coś o tych analizach wie, nie? "Tu i tu jest powtórzenie, a tu musisz zmienić, bo jest powtórzenie, ble bleble, ble ble ble").
Pozwolę sobie zauważyć to, co wcześniej wyciągnęła Vaam - brak spacji po znakach interpunkcyjnych. Przez to, po pierwsze, bolą oczy, a po drugie, źle się czyta i tekst wygląda nieładnie wręcz.
Dalej, czyli zaimki pisane z dużej litery. Akcentowanie akcentowaniem, nie zaakcentujesz "cię" tak, aby osoba, do której się zwracasz wiedziała, że mówisz do niej z dużej litery.
Trzecie i ostatnie o czym chce wspomnieć, to interpunkcja. Przewinęły mi się przed oczami błędy interpunkcyjne właśnie. Drobne, bo drobne, ale jednak.

Teraz generalnie. Trudno mi oceniac fabułę czy treść na podstawie tak niewielkiego fragmentu. Zapewne, gdyby nie te feralne spacje, czy raczej ich brak, bez wątpienia stwierdziłabym, że część dalszą przeczytam, chociazby z ciekawości.
Aczkolwiek. Chciałabym zauważyc, że według mnie, krótkie zdania ci nie służą. Lepsze takie, niż szesnastokrotnie złożone, ale jednak. Krótkie dobrze spełniają swoją role u Sapkowskiego, żeby daleko nie szukać - on trzema słowami potrafi wywołać w czytelinku emocje, których niektórzy nie wywołaliby pięćdziesięcioma. Krókie zdania trzeba umieć budowac tak, aby czytelnik nie miał uczucia niedosytu.

Na tyle to by było. Za wszystkie błędy bardzo przepraszam - jestem poganiana, kościół na mnie czeka z otwartymi ramionami, a kot jeszcze nie ma jedzenia.
Sol


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
herohealter
Zdanie Napisane Atramentem



Dołączył: 14 Sie 2005
Posty: 267
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Jarzębinowego Uroczyska

PostWysłany: Nie 13:57, 14 Sie 2005    Temat postu:

O, moja droga!

Co ja widzę, Anioł Smile

Moje pytanie:

Co się stało z Leosia Eleven???? Sad

Moja rada:

A ja bym właśnie tak zrobiła. Przekop całe to opowiadanie od początku. Jeśli coś się długo pisze, na przykład rok, jak Ty, to styl jest nierówny. Dlatego kiedy już skończysz, napisz je jeszcze raz, od początku. Nabiedzisz się, ale będzie znacznie lepiej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sirocco
Dziecię Gwieździste



Dołączył: 12 Sie 2005
Posty: 326
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z piekarnika

PostWysłany: Nie 14:00, 14 Sie 2005    Temat postu:

nie koniecznie musisz pisać je od nowa. wystarczyłoby po prostu przy przepisywaniu na kompa (bo jak masz w zeszycie, to rozumiem, że przepisujesz) poprawiać od razu styl tu i tam, dodawać coś, zmieniać. to naprawdę dużo daje opowiadaniu.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Patiinka
Oswojona?...



Dołączył: 13 Sie 2005
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia

PostWysłany: Nie 20:09, 14 Sie 2005    Temat postu:

to jest na kompie. Ale zaczęło się w zeszycie. I przepisywałam to w zeszłym roku.wiem, że dużo daje. Muszę to jednakowoż przekopać.A tu CD bo nie wiedziałam, czy ma być w osobnym poście.... Czy teraz lepiej interpunkt?


Wróciłam do domu późno. Jedyne myśli, jakie kołatały mi się w głowie i nie dały dopuścić innych, to “sen, mama Pauli, sen....” Uklęknęłam przy łóżku. Sama chyba nie wiedziałam, co robię. Zaczęłam się modlić. Tak po prostu. Jak jeszcze nigdy. Rozmowa z MOIM Bogiem. Nie tym, który jest straszny i kara za każde przewinienie, nie z tym, o którym tak wiele słyszałam w kościele.
Kościół.
Jak ja tam dawno nie byłam.
A będę miała ku temu okazję
Na pogrzebie.
Na pogrzebie mamy Pauli.
Zasnęłam niespokojnym snem bez snów.
Natrętne “pipip” wwierciło mi się w podświadomość i wyrwało z błogiego otępienia. Sen odpłynął, a ja otwarłam sklejone powieki i spojrzałam zdziwiona.
Ciemność.
Kolejne “pipip”
Zerwałam się z kolan i złapałam za uchwyt szuflady. Wysunęłam ją gwałtownie i złapałam za telefon.
- Halo? - rzuciłam zachrypniętym głosem w słuchawkę.
- Lathrien! - to była Paula, płakała.
- Co się stało? - zapytałam przerażona.
- Ona nie żyje!!! - jeden ryk. Kolana się pode mną ugięły. Osunęłam się na podłogę. Przełknęłam ślinę i szepnęłam:
- Zaraz tam będę. - Rozłączyłam się i rzuciłam komórką w ścianę. Byłam wściekła. Nie potrzebowałam wyjaśnień. Pani Wemmber nie żyje. Szybko się ubrałam. Byle być już w szpitalu. Emma, usłyszawszy hałas, wyjrzała ze swojego pokoju. Chciała o coś zapytać, ale przerwałam jej niedelikatnie, zakładając płaszcz.
- Nie teraz. Jutro. - Wzięłam kluczyki i wyszłam w chłodną, bezksiężycową noc. Z nieba kropił deszcz.
- To Anieli płaczą za nią - pomyślałam z żalem. - Była dobrą kobietą. Umarła... Przeze mnie? Czy mogłam temu zapobiec? - Wsiadłam do auta i rozpłakałam się. Nie mogłam tego dłużej tłumić. To zwykle inni są słabi, płaczą, obwiniają siebie. Nigdy ja. Byłam zwykle twarda, nieczuła. Co się ze mną dzieje?
Licznik dawno przekroczył 100 km/h. No i co?! Byle do szpitala. Szybko! Ale czego oczekuję? Że zastanę ją tam żywą? Że to był tylko kolejny koszmar?
- To nie moja wina, nie moja! - krzyczałam jak w letargu, połykając gęsto kapiące łzy. Światła uliczne uciekają coraz szybciej.
Na jezdnię wyskakuje policjant.
Pisk opon.
Ciężkie hamowanie.
Co się dzieje?
Zabiłam go?
Tyle krwi przed oczami, tyle krwi...
- Proszę pani, proszę dokumenty - mówi całkiem zdrowy policjant siląc się na spokój, ale jego postawa ukazuje zdenerwowanie, a może i paniczny lęk po moim kaskaderskim popisie. Otrząsam się i wciąż oszołomiona wyciągam legitymację służbową.
- Aaa... Detektyw? - facet otworzył usta jak rybka ze zdziwienia. Jest z drogówki, więc mogę mu wcisnąć każdy kit, nawet to, że zatrzymał mnie w trakcie pościgu. Ale nie. Po prostu wyrywam mu dokumenty i mówię:
- Przepraszam, śpieszę się. - Odjechałam.
-------------------
- Cholerna winda! - Po raz kolejny bezsensownie walnęłam w przycisk. - Szybciej! – Nawet nie czułam bólu. Tylko przeraźliwa pustka. Serce chciało gnać, gdzieś tam, daleko, byle nie tu, byle nie w szpitalu, windzie... Wybiegłam z windy. Duszno, ciężko oddychać. Tracę panowanie nad rzeczywistością? Ludzie przeze mnie umierają. Co mam robić? Umrzeć. Nie! Musi być inne, racjonalne, normalne wyjście! Biegnę, liczę drzwi. Które to były? Staję przed właściwymi. Tak, to na pewno te. Srebrna tabliczka, cyferka 16. Są uchylone. Popchnęłam je. Wparowałam do pokoju. Pustka. Przez zasunięte szczelnie zasłony prześwituje nikły, nie mający szans na rozproszenie mroku promień. Chcę wyjść na słońce! Znów czuć, że żyję. Bo tu atmosfera jest obciążona śmiercią, jej obecnością, prawie namacalną. Nie zostawili nic. Tylko jedno krzesło stoi pośrodku. Takie zwykłe, twarde, drewniane. Jakby czekało na sprawcę, na oskarżonego, który ma stanąć przed sądem.
Sądem Boga.
Klapnęłam na to krzesło. Czekało na mnie.
Swoją drogą, to czego się spodziewałam? Wiedziałam o tym. To nie pierwszy raz. Nie pierwszy przypadek, kiedy dzięki moim snom, moim modlitwom ktoś umiera. Poczułam nieprzyjemny skurcz w żołądku. Podeszłam do okna i uchyliłam kotary. Jak ta pogoda potrafi się szybko zmieniać. Znów zaczął zacinać deszcz. Drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Odwróciłam się gwałtownie. Paula. W mroku pokoju nie dojrzałam jej twarzy, ale byłam pewna, że płakała.
- Lathri, ona... - przerwała i wybuchła płaczem.
- Wiem, spokojnie - przytuliłam ją. Teraz moje słowa wydały mi się wprost idiotyczne. Zachować spokój w takiej sytuacji? Sama tego nie potrafię ostatnio. - Nie płacz, przecież nic nie mogłaś zrobić... - Ale ja mogłam, pomyślałam. Było mi głupio. Wspaniała i jedyna w swoim rodzaju mama mojej przyjaciółki, która okazywała mi tyle ciepła, traktowała jak własną córkę, umarła... Ja BYŁAM tego PEWNA. I nie mogłam temu zaradzić. A więc gdzie był mój Bóg?!
---
Pomogłam załatwić Pauli wszystkie formalności. Pogrzeb odbył się już następnego dnia. W kościele, na skraju morskiego klifu, słychać było cudowny, uspokajający szum morza i krzyki mew. Kiedyś bym to zauważyła i uznała za godne uwagi, ale nie dziś, nie teraz. Pozbyłam się dziecięcej fantazji i marzeń. Jeden dzień potrafi tyle zmienić w człowieku. Zostały mi tylko sny, które stały się koszmarne. Zostało też życie, ale ono nie jest już piękne jak w bajce, wprost przeciwnie, jest okropne, bezlitosne, zabiera tylko tych, których kocham. Kto będzie następny? Paula, Emma? A może ja? Nie, siebie już nie kocham. Nienawidzę siebie, swoich myśli, snów. Staram się nie spać, zapanować nad tym, ale nie widać rezultatu. I tak wiem, że ktoś umrze.
W małym, białym kościółku było chłodno. Wiatr wpadał przez uchylone drzwi i huczał gdzieś u góry. Za oknem zacinał deszcz. Jak wczoraj. Aniołowie płakali... Przybyło wielu ludzi. Przynieśli wiązanki, znicze. Lecz...
Po co światło znicza?
Dla zmarłego?
Po co kwiaty?
Dla pamięci?
Wszędzie można
Kupić wszystko
Za grosze
Zostawić na grobie
Zapalone
Odejść
I móc zapomnieć

Czy dusza potrzebuje
Znicza
Wiązanki?
Kwiatów?!
Potrzebna jest
Modlitwa
Słowo do Boga
O litość

Żebym i ja mogła odejść, zapomnieć... Ale nie, świece, kwiaty, trumna i... jej twarz, taka bez wyrazu, bez iskrzących oczu. Jakby utrwalona na fotografii. No i właśnie, dlaczego na zdjęciu mamy utkwić wzrok w obiektywie. Tak sztucznie, nienaturalnie. Wtedy nasze oczy zostają martwe. Jak mamy kochać coś, co jest takie tępe, bez wyrazu? A oczy powinniśmy najbardziej kochać. Mają tyle barw. Odbijają się w nich nasze uczucia, radość, smutek, miłość... I słońce. Całe życie. Lecz te z aparatu są złe. Są czerwone od flesza. I martwe. I człowiek staje się taki nijaki. A mama Pauli w tej chwili wygląda, jakby jej oczy były utrwalone na fotografii. Choć mają w sobie jeszcze wątłe światełko miłości, blednące z każdą sekundą.
Z tego wszystkiego tylko tyle pamiętam. Reszta to tylko zbiór niejasnych obrazów, słów, łez...

Trzasnęłam drzwiami. Byłam wściekła. Musiałam gdzieś wyładować tą złość. Trafiłam nią jak piorun poraża bezbronne drzewo. Zaczęłam rzucać wszystkim, co wpadło mi w ręce. Totalna demolka. Wpadłam w furię. Kawałki doniczki i cząstki ziemi posypały się po mnie i po całym pokoju. Spojrzałam bezradnie na ścianę, a potem na wątłą, złamaną roślinkę leżącą u mych stóp. Co ja zrobiłam... Wzięłam ją drżącymi dłońmi i przytuliłam do twarzy. Przecież ona też żyła. Zabijam wszystkich...
- Boże, gdzie byłeś?! Czemu ją zabrałeś? Żebym cierpiała? Żebym mogła się obwiniać. To bez sensu! - krzyczałam w powietrze mając na myśli mamę Pauli. – Może cię w ogóle nie ma? Modlitwa czyni cuda? Niech ci kaznodzieje nie pierniczą mi tutaj! I co mi to dało?! ONA NIE ŻYJE!! - Zwinęłam się w kłębek na kanapie. Biłam rękami w poduszkę. – Dlaczego? - krzyknęłam. No właśnie. Dlaczego umarła ona? Osoba, którą kochałam, za którą się modliłam... Dlaczego nadal umierają osoby, za które się modlę?!
Chciałabym móc odlecieć. Na skrzydłach wiatru. Jak ptak. Przez okno, przez zasnutą mgłą ulicę, ponad miastem w ciemność nocy. Chciałabym móc powłóczyć się po lesie. Powyć do księżyca. I zapłakać samotnie nad jej grobem, zakwilić, skropić mogiłę łzami wilka. Lub polecieć wysoko, do słońca, do nieba, na poszukiwanie Boga. Bo gdzie go szukać? W kościele? Przecież to puste, bezmyślne, złocone ściany. I jak mam tam szukać duszy? Chciałabym być nietoperzem. Ptakiem nocy, ciemności i burzy. Drapieżcą. Nienawidzę słońca, jasności, bieli. To wszystko przez śmierć, która czai się pod pięknymi barwami. Przychodzi w najpiękniejsze dni. Przerywa harmonię, odbiera nadzieję, radość. Zostawia po sobie namacalny ślad - łzy, smutek.... Jak ja jej nienawidzę! Tylko ciemność i noc, tak bezpieczne, przykrywają i otulają szczelnie myśli i ciało. Dają wyciszenie, ciepło i zapomnienie. Dają człowiekowi to, czego nie da mu nikt i nic innego. Dzięki nim powraca opanowanie, dzięki nim można się skryć spokojnie. I serce uspakaja się, nie pęka w piersi, ani nie chce z niej wyskoczyć.
---
No proszę, moja krew. Jest piękna, gdy się złości. Żeby tylko dodawała w głosie więcej ironii. Nauczy się, na pewno. Z biegiem czasu pogodzi się też ze snami i z tym, czym jest. Przecież nie wygra ze swoją naturą.
Nie zabije się. Jest na to zbyt słaba. Za bardzo trzyma się życia. A nawet nie wie, jak to jest wspaniale móc je opuścić! Ciągle sądzi, że może być inaczej, że może kiedyś jeszcze pokocha słońce. Myśli, że to przez jej modlitwy umierają ludzi. Ma rację. Mądra dziewczynka. W końcu to ja ją stworzyłem! Dobrze, że nie musiałem jej uświadamiać o tym, że to ona jest przyczyną śmierci. Za niedługo się spotkamy. Dziś nie będę jej nękał snami. Chyba, że ktoś inny... Ale nikt poza mną nie ma do niej dostępu!
Nawet sam Bóg...
Jest moja!
Tylko moja!
To ja jestem jej Bogiem! Ja ją stworzyłem.
Ja ją kontroluję.

Drzwi sali sądowej otworzyły się po cichu. Ściany oślepiały bielą. Weszłam pchana dziwnym impulsem. Stawiałam stopy lekko i cicho jak kotka, jakby bojąc się, że mogę obudzić ludzi na sali, którzy zastygli w niemym oczekiwaniu. Wyczekiwali czegoś. Ale czego? Mojego wejścia? Czy byłam z kimś umówiona? Przebiegłam wzrokiem po zebranych.
Mama Pauli.
Nie zdziwił mnie specjalnie ten fakt.
Może dlatego, że sama też nie żyję? Nie... Nie przypominam sobie, żebym się zabiła. Nie, na pewno nie.
Widziałam też kilka innych osób, które znałam.
Ale większość już nie żyje. Szukałam moich rodziców.
Wszystkie oczy były zwrócone w moją stronę.
Cieszyłam się.
Lubię być w centrum zainteresowania.
Niektórzy patrzyli nieprzyjaźnie.
Nieważne.
Sędzia, starszy facet, nie wiem, ile mógł mieć dokładnie lat, gładko ogolony, otrząsnął się z zadumy. Spojrzał trochę nieprzytomnie, zmęczonym wzrokiem. Nie był zdziwiony moim przyjściem. Czekał na mnie.
- Kim jesteś? - zadał mi pytanie, na które, zdawało się, znał odpowiedź. Wiedział chyba wszystko.
- Człowiekiem - odparłam szeptem, urzeczona jego majestatem.
- A oni zmarłymi - powiedział i powiódł ręką po sali. Mój rozbiegany wzrok śledził go, ale po chwili spoczął na matce Pauli. Byli koło niej różni ludzie, którzy jeszcze żyli, na przykład Paula. A może już umarła? Zabiłam ją?
Może i ja jednak nie żyję?
Może ja odpowiadam za śmierć wszystkich? Choć sama o tym nie wiedziałam. Zaczęłam się grubo zastanawiać, czy nie wzięłam jakichś prochów przed snem, gdy sędzia przerwał moje rozmyślania.
- Jesteś pewna tego, kim jesteś? - usiadłam na brzegu ławki. Nie miałam już sił stać na nogach. On przyglądał mi się wzrokiem, który mówił otwarcie, więcej, niż wydobywało się z jego ust. Widać było miłość i cierpienie, smutek, ale żalu nie. Widziałam też całą swoją duszę i wszystkie sekrety.
- A co ma to wspólnego z tymi ludźmi... yy.... zmarłymi? - poprawiłam się. Nie mogłam zebrać myśli.
- Nie wszyscy jeszcze nie żyją. Wielu da się jeszcze uratować.
- Wiem - powiedziałam i dodałam po chwili namysłu: - Ale kto to ma niby zrobić? Że niby ja?! - Przeraziłam się swojej arogancji w stosunku do tego Sędziego, ale ciągnęłam dalej. - Nie uratowałam jej - wskazałam panią Wemmber - to uratuję innych?! Ja nic już nie mogę! Bóg nie słucha moich modlitw! Wprost przeciwnie! Przekręca wszystko, o co proszę! - Usłyszałam tykanie zegara, a może nawet całej masy zegarów lub bomb zegarowych. Spojrzałam na Sędziego. Teraz jego oczy wyglądały jak całe jeziora smutku bez dna. Zakręciła się nawet łza, ale spłynęła i utonęła w ubraniu.
- Modlisz się do niewłaściwego Boga - rzekł. Skupiłam swój wzrok na nim, nic nie rozumiejąc, a on, jakby wiedząc, co się w mojej duszy dzieje, wyjaśnił: - Modlisz się do Boga pełnego goryczy, złości, nienawiści, kiedy prawdziwy Bóg jest całkiem inny i dużo bliżej. - Poczułam, że coś jest nie tak.. Jakby jedna z tych bomb zegarowych wybuchła u mnie, w środku. Spojrzałam z przerażenie w dół. Właściwie byłam zawieszona w przestrzeni, czarnej dziurze. Pode mną nic nie było. Dopiero teraz spostrzegłam swoje ciało wciśnięte w jedną z najpiękniejszych białych sukien, jakie w życiu widziałam. Odbijała się prześlicznie na czarnym cieniu przestrzeni.
Zaczęłam się rozpływać. Jednoczyć z czernią.
- To ja jestem Twoim Bogiem - powiedział donośnie starzec wstając, a obok niego pojawiło się pełno ludzi w świetlistych szatach.
Wśród nich była Emma.
Ją też zabiłam?! Spanikowałam...
Rozpływałam się, traciłam świadomość, zmysły.
Kolejne bomby wybuchły.
Każda cząstka mojego ciała została rozdarta na tysiące skrawków rozrzedzającej się mgły. Poczułam w miejscu, gdzie kiedyś był mój żołądek, tysiące skowronków. Szczęście zdawał się wyczuwać w każdym kącie tej sali. Tylko moje ciało broniło mu dostępu do mojej duszy.
- Jeszcze tu wrócisz - usłyszałam ostatnie słowa starca. Ostatnie słowa Boga, które odbijały się jeszcze długo w moim umyśle, gdy odwiedzałam we śnie szpital, w którym była mama Pauli.

int. i ort. z grubsza poprawiono
Sirocco


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sirocco
Dziecię Gwieździste



Dołączył: 12 Sie 2005
Posty: 326
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z piekarnika

PostWysłany: Nie 21:10, 14 Sie 2005    Temat postu:

o wiele lepiej, niż poprzednio.
po pierwsze, lepiej pod względem interpunkcji i ortografii. lepiej, ale jeszcze nie dobrze. poprawiłaś większość spacji, kilka jeszcze przeoczyłaś, jest trochę zaimków z dużej litery i innych pojedynczych błędów, ktorych jednak nie chce mi się wymieniać. jeden, który mnie wyjątkowo uderzył to "Drapieżcom". pisze się drapieżcą, na bogów!

co do fabuły - ładnie się rozwija. nie podoba mi się, że bohaterka od razu obwinia się o śmierć tej kobiety, powinna raczej usiłować wmówić sobie, że to nie jej wina, że to przypadek, nawet jesli doskonale wie, że to przez nią, powinna raczej to od siebie odsuwać. ale tekst od pogrzebu, tam dalej, był całkiem niezły, zwłaszcza ten fragment z punktu widzenia kogoś innego, jeszcze nie wiemy kogo. i sen również ci się udał.

styl - jest w porządku, tylko jedna rzecz. to, co wczesniej zauważyła Sola, a ja przeoczyłam, ale teraz bardzo mnie to uderzyło. krótkie, urywane zdania. można tak pisać, jeśli to ma jakiś cel, ma się w tym określony zamiar wywołania pewnych uczuć w czytelniku. ale ty piszesz krótkimi zdaniami na okrągło, przez cały czas, a to nie jest dobre i nie pozwala zagłębić się w treść. spróbuj raczej łączyć krótsze zdania w jedno dłuższe - byle nie za długie. nie musisz pisać wszystkiego od nowa, wystarczy zmodyfikować lekko to, co już masz (to odnośnie kolejnej części oczywiście)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Patiinka
Oswojona?...



Dołączył: 13 Sie 2005
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia

PostWysłany: Pon 18:00, 15 Sie 2005    Temat postu:

Sirocco napisał:
nie znam, nie znam, aż czekam, co będzie dalej ^^

mi to imię też kompletnie nie pasuje.


Ty się bój... Hero i tak nie widziała jeszcze od 89 str. co się dzieje.... Później to się zmienia w bezsens i komedię i w ogóle. A kiedyś to nie była Lathrien Nivet ale Leona Eleven. Ale zmieniłam po dyskusjii z kimś. Ale zdaje mi się, że to imie zbyt wydumane i zmienić trzeba. No, ale CD dajem. Proszę o jako taką wyrozumiałość^^ Aha, I po tym fragmencie rozpoczyna się przepisywanie z zeszytu: vel: Grafo, dalej nie czytałaś Very Happy




Obudziłam się pełna niechęci do życia i całego świata, a szczególnie mojego umysłu. Kolejny zwiastun śmierci? No to pięknie... Za oknem znów świeciło wnerwiające mnie słońce. Nie pozostało już śladu po wczorajszej burzy, ani ciemności nocy. Ubrałam się powoli i wściekła zeszłam na dół do kuchni. Spotkałam tam Emmę robiącą śniadanie.
-Zaparzyć Ci kawy?- zapytała dziarskim tonem, jakby nie zauważając mojego marnego wyglądu i podłego samopoczucia.
-Tak, proszę- odparłam na granicy wyczerpania- Chyba dziś nie wytrzymam w robocie. Usnę nad papierami. Czuję się, jakbym właśnie wróciła z jakiegoś biegu maratońskiego. Każdy mięsień mojego ciała odmówił mi posłuszeństwa przy wstawaniu z łóżka. Kontynuować tą serie narzekań?- zapytałam z ironią. Co ja robię? Nigdy nie mówiłam do Emmy takim tonem! Co ja wyprawiam? Czy chcę ja zranić?
-Nie przejmuj się- popatrzyła na mnie współczująco, puszczając moją ironię mimo uszu- moja kawa postawi Cię na nogi.- dodała zaraz radośnie. Podała mi filiżankę mocnego, ciemnego płynu, którego sam aromat stawiał na nogi i krzepił zmęczone ciało i duszę. Złe myśli opętały moją duszę. Zasępiłam się.
- Oj Leosiu, będzie dobrze- Emma poklepał mnie po głowie jak małe dziecko. Dając mi odwagę, abym mogła wyrzucić z siebie wszystko, co się nagromadziło.
- Ale...- zaczęłam nie wiedząc dokładnie jak ubrać to w słowa- Jak jest ze śmiercią? To znaczy... Z umieraniem. Dlaczego to się dzieje? Dlaczego odchodzą osoby, które tak bardzo kochamy. I to jedna po drugiej. Dlaczego powodujemy śmierć, tak bezsensownie, choć ona wcale nie jest potrzebna?!- rozkręcałam się i krzyczałam coraz głośniej- Dlaczego nie potrafimy powstrzymać śmierci?!?!- Wreszcie, gdy się opanowałam, poczułam jak cała złość ze mnie odpływa, jak wracają mi siły witalne i radość z życia. , którego jeszcze przed chwilą chętnie bym się pozbyła. Zawstydziłam się. Popatrzyłam na nią pytająco, nie wiedząc i bojąc się jej reakcji na mój krzyk i zwątpienie. Westchnęłam i opowiedziałam jej wszystko, od czasu, gdy modliłam się za rodziców, którzy zaraz potem zginęli, następnie za Margaret, moją suczkę, która wpadła pod auto i za moją ciotkę Leukoteę, która opiekowała się mną chwilę po śmierci rodziców a następnie sama umarła w niewyjaśnionych okolicznościach. I zostałam sama na tej ziemi. Potem trafiłam do Domu Dziecka. Razem ze znajomymi i współwychowankami nazywaliśmy to miejsce raczej „Domem godnych politowania”. Uważaliśmy siebie za nieudaczników. stąd ta nazwa. Nieważne zresztą. Liczy się to, że nienawidziłam tego miejsca, ani tych ludzi, którzy próbowali stworzyć normalny dom. Nie wyszło im. Przynajmniej nie w mim przypadku. Tam nie modliłam się za nikogo. Bo i po co? Stałam się złym, wrednym, rozkapryszonym bachorem. Nie liczyłam się z nikim. I już byłam pewna, że moje „zdolności” wynikające z modlitwy za kochane osoby ulotniły się. Dopiero gdy poszłam w świat i natrafiłam na Emmę, zmieniłam się pod jej wpływem i zaczęłam się modlić. I powrócił kłopotliwy „dar”. Swoją opowieść zakończyłam wzmianką o mamie Pauli, ale nic nie wspominając o dzisiejszym śnie.
- I nie wiem, kto będzie następny...- Spojrzałam na Emmę. Przez całą rozmowę starałam się unikać jej wzroku. Jak zareaguje? Wyrzuci mnie, uważając, że jestem zagrożeniem? Uzna to za dużą szczerość? A może rozwieje moje domysły, uzna, że są głupie, bezpodstawne? Nie... Spojrzałam na nią. Była pogrążona w rozmyślaniach. Wzięła ta sprawę na poważnie. Nie uzna mnie za wariatkę, nie uzna...
-Śmierć to naturalna kolej rzeczy. Nie wiadomo kto i kiedy umrze. Padający śnieg też jest nieoczekiwany. Tak jak piorun uderzający w bezbronne drzewo. Nie możemy tego ustalić. I tego się trzymaj. To, że śnią Ci się koszmary też może być naturalne. Mało snu, strach, zmęczenie...A ludzie chyba wcale nie umierają po tym jak się za nich modlisz... To nieprawdopodobne. Każdy ma swój wyznaczony czas i cel życia na ziemi. Ty też. Choć może teraz tego nie pojmujesz. Najważniejsze jest to, abyśmy umieli się pogodzić ze śmiercią. Może jesteś po prostu przewrażliwiona i miałaś za dużo wrażeń w dzieciństwie, więc teraz to odbija się na Twojej dorosłej psychice. Mnie tu kiedyś też zabraknie... Ludzie nie są nieśmiertelni...
-Ale aniołowie są, tak?- przerwałam jej przypominając sobie o moim śnie. Zmieszała się
-Któż to wie...- odparł wymijająco i odwróciła się w stronę kuchenki- Patrz, która godzina!- zmieniła temat- zaraz się spóźnisz do pracy!- I rzeczywiście. Czas jakby przyspieszył, a wydawało się, że mam go na tyle. Złapałam za teczkę, uścisnęłam Emmę i pobiegłam do auta. Czułam się tak lekka, jakby choć część ciężaru, który nosiłam na sercu, opadła. Lecz to nie zmienia faktu, że ludzie przeze mnie umierają.
W drodze do pracy zobaczyłam kościół. Nic specjalnego. Taki zwyczajny, a jednak... Wyjątkowy. To tu podobno pobrali się moi rodzice. Tu mnie ochrzczono. Tu miałam pójść do komunii. To tu miałam być szczęśliwa, miałam żyć, kochać, umierać... I wszystko zostało przerwane jak piękny sen.
Słonecznego poranka moi rodzice wybrali się z miasto. Podobno po białą sukienkę właśnie na moją komunię. Ja zostałam w domu. O niczym nie wiedziałam. To miała być niespodzianka. I tego pięknego, jasnego poranka spadła na mnie jak grom z nieba potworna wiadomość. Zwiastunem tej wiadomości była moja ciotka- Leukotea. Wpadła do domu ze łzami w oczach i bez ogródek złapała mnie za ramię i wpakowała do auta. Dopiero w drodze wyjaśniła mi najdelikatniej jak potrafiła, ż moi rodzice mieli wypadek. Zapewniała, że wszystko będzie dobrze...Zamiast płakać i pytając o zbędne szczegóły udawałam twardą dziewczynkę i zaczęłam się modlić. Gdy dotarłyśmy do szpitala mój tata już nie żył. Gdy weszłam do sali, gdzie leżała moja mama, ta otwarła szeroko oczy pełne bólu i miłości. Nie ukrywała, że zostanę sama. Powiedziała niewiele. Przytuliła mnie, złożyła pocałunek na moim czole i pobłogosławiła. Potem powiedziała bardzo ważne dla mnie słowa: „Kocham Cię córeczko i nigdy nie opuszczę...”. Wydała cichy jęk i odeszła. Czekała tylko na mnie. Czarna otchłań mnie pogrążyła. Parę miesięcy później dobiła mnie już całkowicie wiadomość o śmierci ciotki. Nie byłam już nigdy szczęśliwa, nie kochałam nikogo. Teraz, dzięki Emmie... kocham. Niestety kocham.
Chciałoby się biec
Za las
Na skraj
Ze wstydu
Ciężki ołowiane drzwi
O dziwo
Nie skrzypnęły
Tylko muzyka organ
Wprawiała w drżenie
Całe ciało
I duszę skruszoną

Podeszłam do konfesjonału.
-Jestem głupia-przebiegła mi po głowie myśl- Czego oczekuję?
Uklękłam
-I co mam powiedzieć? Zgrzeszyłam?
Przeżegnałam się
-Nie starczy czasu by opowiedzieć wszystko.
Coś powiedziałam
-Dawno Cię oczekiwałem. Znaki na niebie i ziemi wskazywały na Twoje przyjście- rzekł ksiądz i ku ogólnemu zdziwieniu mojemu i innych, wyprowadził mnie z kościoła.
Jakiś fanatyk Władcy Pierścieni. Zaraz jeszcze powie coś o pierścieniach. A zaczynał od znaków na niebie i ziemi... W ogóle co on może wiedzieć? Stałam lekko skonsternowana i zszokowana tym co powiedział księżulek i zaczęłam snuć domysły, czy mu się coś czasami nie po... tentegowało, gdy wziął mnie za rękę i pociągnął od bram kościoła w stronę małego sadu. Nie broniłam się. Jak kukiełka szłam za moim spowiednikiem. Co on właściwie robi? Po co była mi ta cała spowiedź? I ten mój Bóg. Przecież to wszystko przez niego. Gdyby słuchał moich modlitw i nie odwracał ich treści, wszystko byłoby dobrze.
-To jakieś nieporozumienie- szepnęłam speszona.
-Ależ skąd! Spokojnie. Wiem kim jesteś. I wiem po co przyszłaś. Raczej nie do spowiedzi...- bardziej stwierdził, niż zapytał z szelmowskim uśmiechem. No, kto to widziała takiego księżulka...
- Ależ tak!- zaprzeczyłam z coraz większa konsternacją
- Sama siebie oszukujesz. Chyba, że znalazłaś się tu z Jego mocy?- zapytał tajemniczo i wskazał w niebo.
-A kto może znajdować się na gałęzi jabłoni?- zapytałam, patrząc w górę i mrużąc lekko oczy przed słońcem
-Ach, jakaż ty jesteś krótkowzroczna. Popatrz dalej. W głąb swojego serca...Ile Cię trzeba jeszcze nauczyć...- Jakaś paranoja... Rozmawiam z nim chyba tylko ze względu na moją grzeczność dla starszych... Ale.. On był młody! Może 5 lat starszy...
-No co, będziesz dalej się wypierać? Potrzebujesz zna początek rady...
-I ksiądz mi ją da?- zapytałam z nadzieją
-Niestety nie w moim interesie to leży. Ja mogę dać Ci tylko parę pouczeń i wskazówek.- cała nadzieja ze mnie oklapła po jego słowach. Zauważył to i dodał- Ale nie smucimy się! Przecież Pan Zmartwychwstał!- Po słowach księdza zawrzał we mnie gniew, jak dziś rano. Podniosłam na niego oczy pełne łez. Przyjrzałam mu się. Wysoki brunet, okulary. I ta czarna szata... Jak to było? Stuła? Nie wiem... Zaczęłam mówić cicho, aż szybko i dobitnie. W końcu krzyczałam już na cały sad.
--I ja mam się cieszyć? Jeśli on zmartwychwstał, to po co ich zabierał? Niech i oni powrócą! Jeśli ksiądz jest taki mądry, to może sam mi powie, jak to jest, kiedy przez jego cholerne modlitwy do boga umierają ludzie?!
-Zmartwychwstał Pan, zmartwychwstaną i oni. Potrzeba na to czasu, a on przyjdzie...- Odparł spokojnie-Potrzeba wiary w siebie i w nich.
-Wiary? A może nadziei i miłości? Już nic mi z nich nie zostało!- krzyczałam jak w letargu- Wiara jest dla głupców, którzy szukają pocieszenia w marzeniach. Bóg miłosierny i sprawiedliwy jest marzeniem. Bo, czy okazał mi miłosierdzie, poprzez ten mój „dar”? Modlę się za kogoś, a ten ktoś umiera! I to ma być miłosierdzie? I to, że zostałam sama, bez rodziny... To tez miłosierdzie?! Bóg nie istnieje. Wiara jest dla głupców. A to nie ja!
-To nie ty tak sądzisz...- zapadło głuche milczenie. Co on gada?- Potrafisz kochać Boga i wierzyć w Niego, choć to ukryłaś w głębi swojego serca. I jest ktoś, kto uwięził to, ale ja Ci pomogę. Uwierz w Jego miłość, Jego miłosierdzie, a wszystko będzie dobrze. A te sny.. Nie są wytworem Boga, i śmierć też nie. Domyślasz się kto tylko może stać za tak niecnymi sprawami na tym i na tamtym świecie?- kiwnęłam głową- To właśnie on za wszystkim stoi. Odebrał nad Tobą kontrolę Twojemu Aniołowi. I sama stałaś się Aniołem, ale nie tym, którym powinnaś... I dlatego Twoje modlitwy trafiają nie do Boga, ale do Niego... I maja odwrotny, diabelny skutek... I pamiętaj o tym jak bardzo kochasz swoje życie- spojrzałam na niego jak na szaleńca
-Czy ja je kocham?- zapytałam naiwnie własnej duszy
-Ach tak! To oczywiste! Kochałaś również Emmę, Paulę- usłyszałam kojący głos, odprężający jak herbata z cytryną- Ale kochałaś też swoich rodziców, ciotkę, mamę Pauli i oni umarli!- dodała groźnym, jakimś nieznanym mi dotąd głosem. Tracę panowanie nad własnym życie, a nawet duszą!
-Nie kocham swojego życia.
-Kochasz, i to nie wiesz nawet jak bardzo. Gdyby było inaczej, nie przyszłabyś tu. Módl się dalej. Ale do właściwego Opiekuna i Boga.- rzekł ksiądz . Spojrzałam na niego zdziwiona. Właściwie skąd on to wszystko wie? O tym jak mi ciężko. Skąd wiedział, że nie potrzebuje spowiedzi, ale pomocy? Wyrwał mi się krzyk. Teraz zobaczyłam w nim prawdziwego anioła. Archanioła. Wyrwał mi się krzyk. Zaczęłam biec, jakby gnana przez całe zastępy Aniołów. To nie ja chciałam biec, ale moja dusza, zła, opętana, nieczysta.... W głowie kołatały mi się myśli „Jeszcze tu wrócisz” Czy to groźba?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Młodzi Literaci Strona Główna -> Opowiadania, powieści Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin