Forum Młodzi Literaci Strona Główna Młodzi Literaci
czyli co się dzieje, kiedy młodzież pisze
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

*** (Żona)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Młodzi Literaci Strona Główna -> Opowiadania, powieści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
sal
Gęś Plastelinowa



Dołączył: 11 Sie 2005
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:25, 16 Sie 2005    Temat postu: *** (Żona)

trochę naiwne, z banalnym zakończeniem, ale się Ginuśce podobało, to daję

Dla Giny Navae III (dobrze pamiętam?), za to, że była mi korektorem w płynie.


5 listopada 1998
Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest, że kocha się kogoś wbrew samemu sobie? Bo ja tak. I nawet sama tego doświadczyłam.
Nie ma się czym szczycić, powiecie. Racja. Tylko że ja się nie szczycę. Ja sobie pluję w brodę, że jestem taka głupia.
Zapytacie, dlaczego „jestem”? Bo widzicie, ja go dalej kocham. Mimo tego, co mi robi, mimo, że chwilami mam ochotę przerwać krojenie marchewki i wbić mu nóż w serce. Albo wylać całą flaszkę wódki do zlewu i narazić się na katusze. I co z tego? Ważne, że zrobię mu na złość... i że mnie w jakiś sposób zauważy.
Zorientowaliście się już, że on pije, prawda? Nie jest trudno zauwazyć, kiedy się to czyta. A jeszcze prościej jest wtedy, kiedy widzi się, że Janusz otwiera kolejną tego dnia butelkę, albo pije rzutem na taśmę całą zgrzewkę piwa. A najmniej trudu sprawia zauważenie tego wtedy, kiedy gasi na mnie papierosy, albo wbija we mnie szkło z rozbitej butelki po jakimś alkoholu.
To wcale nie jest coś nadzwyczajnego w naszych czasach. Na początku byłam zaskoczona, że Janusz jest taki brutalny... Wszystko zapowiadało się dobrze... ba!, wszystko wyglądało idealnie! Przez trzy miesiące byliśmy parą jakich mało. Tylko że po tych trzech miesiącach do Janusza wpadł kolega z wojska. Pewnie znacie takie przypadki? Najpierw padają sobie w ramiona, później piją wódkę, później kolega z wojska klepie was po tyłku, potem oboje skaczą do monopolowego po kolejne flaszki; nastepnie znikają na całą noc, zapewne, żeby zabawić się z dziwkami. A następnego dnia robią minę niewiniątek.
Zapewne wszystko wróciłoby do normy, gdyby ten właśnie kolega, imieniem Grzesiek, nie postanowił zostać dłużej. A to też trzeba było oblać. I tak codziennie – zawsze mieli coś do uczczenia. A ja płakałam, siedząc na toalecie. To była dla mnie nowość, i to wcale nie jakaś przyjemnie zaskakująca.
I w końcu Grzesiek wyjechał, a ja, głupia gęś, wierzyłam, że będzie jak dawniej.
Ale, oczywiście, Jasiek już przyzwyczaił się do codziennego picia. I ani prośby, ani groźby, że się wyniosę, że go zostawię, że wrócę do matki... nic nie dawało rezultatu. Nawet autorytet księdza Tośka, którego zdanie było zawsze dla Janusza ważniejsze od jego własnych przekonań. I, nie zgadniecie, pił nadal. A bić mnie zaczął, kiedy ja się zbuntowałam. Krzyknęłam mu w twarz, co o nim myślę, zwaliłam ze stołu flaszkę i kieliszek, spoliczkowałam go. A następnego dnia, mimo upału, ubrałam golf.
Wygląda, jakbym się żaliła? Nie, to nie tak. Po prostu chce to opisać, tak na trzeźwo. Bez emocji. Żeby później w taki sposób do tego podejść. I zdobyć dystans. I, być może, zrozumieć, dlaczego ja kocham tego człowieka? I czemu, do cholery, jeszcze go nie zostawiłam?
Dobrze, ze potrafimy jeszcze bardzo dobrze grać idealną parę przed innymi. Są tacy, którzy nie lubią grać, udawać, odstawiać szopek. Cóż, ja akurat kocham ten teatr. Wtedy chociaż na chwile zapominam, że Janusz jest cholernym, cholernym łotrem i skurwielem, nie wartym złamanego grosza. A już na pewno mojej miłości.

8 listopada 1998
Moje urodziny, dwudzieste ósme zresztą. Po cichu odśpiewałam sobie „Sto lat”, myjąc głowę pod prysznicem. Łudziłam się, że pamięta o moim święcie. Płonne nadzieje. Cóż, gdybym to ja zapomniała o urodzinach, czy chociażby imieninach Janusza, najprawdopodobniej moje kończyny zostałyby połamane, twarz zaś – ostro poraniona. Na szczęście, mi alkohol nie wyżera szarych komórek.
Siedział przy stole w kuchni i oddawał się swojemu ulubionemu zajęciu – waleniu wódki z gwinta. Czasem zazdroszczę mu tej jego beztroski – zasiada na taborecie, pije ile się da, potem siedzi przed telewizorem i maltretuje żonę, która troskliwie gotuje mu obiadki i haruje na dwóch etatach, żeby jakowyś byt mu zapewnić. Chętnie bym się z nim zamieniła, bez dwóch zdań.
Kiedy cicho napomknęłam, ze wychodzę do pracy, ten spojrzał na mnie tym swoim piekielnym wzrokiem i zdobył się na pełne ekspresji trzy słowa „no to spierdalaj”. Chciałam odpowiedziec mu jakąś ciętą ripostą, ale po pierwsze – nie miałam ochoty wyjść do pracy zakrwawiona na twarzy; po drugie – nic ciętego nie przychodziło mi do głowy.
I wyszłam w deszcz. Pierwsza moja myśl po opuszczeniu domu? „Proszę, nawet niebo się lituje”. Zaskoczeni? Spodziewaliście się pewnie czegos w stylu „Wreszcie sama” lub równie bzdurnych użalań? Cóż, ludzie myślą bardzo schematycznie.
Szczerze mówiąc, chciało mi się płakać. To były przecież moje dwudzieste ósme urodziny, a mój własny, rodzony mąż ma to w dupie. Wiem, że w pracy Hanka z Olgą na pewno zorganizują mi przyjątko w cafeterii, ale mimo wszystko brak życzeń od męża, nawet takiego, jak jest Janusz, jest więcej niż irytujący.

12 listopada 1998
Cud nad Wisłą – Janusz nie rozpczął dnia do wypicia kieliszka wódki. Pewnie w tym miejscu pomyślicie, że mój mąż się zmienia, jak to mi fajnie, wreszcie błogość, sielanka i inne bzdety? A no to niedoczekanie wasze.
Otóż Jasiek zaraz po przebudzeniu spojrzał na mnie z nienawiścią i krzyknął, ze idzie na dziwki, bo tylko to mu na kaca pomaga. Czy bolało? Jak cholera. Ale co się będę przyznawać? Nie chcę zostać pobita z tak błahej przyczyny jak pójście mojego męża na panny lekkich obyczajów. Jesteście zaskoczeni, że nazywam to czymś błahym? Dwa lata temu też tak to pojmowałam...
Tak, dwa lata temu, gdyby on coś takiego oznajmił, zapewne otworzyłabym sobie żyły. Młoda byłam, głupia byłam, słaba psychicznie, niestety. Wiele się zmieniło. Chociaż, może i nie? Może po prostu zobojętniałam? Może przywykłam? Bo można się przyzwyczaić do wszystkiego, na szczęście.
W sumie, otwarcie sobie żył nie jest takim złym pomysłem. Tylko nie przejawiam wielkich chęci ku zakończeniu życia tak boleśnie, poza tym – na co by się to zdało? W amerykańskich produkcjach pijak po samobójstwie żony uświadomiłby sobie swoje błędy, przestałby pić, a po miesiącu powiesilby się z poczucia winy. Niestety, to nie jest produkcja amerykańska, tylko dość szara i mało do niej podobna rzeczywistość III Rzeczpospolitej Polskiej.

15 listopada 1998
Do cholery i wszystkich innych chorób, które z przyczyn mi nieznanych atakują tylko porządnych ludzi, zostawiając w spokoju tego popierdoleńca. Którego kocham, swoją nieszczęsną drogą.
Gdybym umiała jeszcze płakać, zapewne ta kartka A5 w kratkę zostałaby doszczętnie zmoczona. Cóż, nie potrafię już ronić łez z powodu głębokiej rany ciętej na twarzy. Nie, nie pojadę do szpitala, mimo, iż trzeba ją zaszyć. Czemu? Jeszcze się nie domyślacie? Opowiedziałabym ludziom trzecim o moich problemach, a nie lubię, kiedy ktos nienzajomy wsadza paluchy do mojego życia.

31 listopada 1998
Spadł śnieg. Niby nic specjalnego, prawda? A jednak. Taki jakiś symbol, tylko jeszcze nie za bardzo wiem, czego. Czystości? Niewinności? A może – szczęścia, które roztopiło się bezpowrotnie?
Jakie to pocieszające, nieprawdaż? Jak cholera jasna.
Ziemniaki gotują się na małym ogniu. Woda powinna za chwilę wrzeć. Ach, wylać takie coś na jego głowę, potem zdzierać z niej skalpy i wystawić je na wernisażu pod nazwą „Zdobycze plemion XXI wieku”. Mało inteligentne, nie powiem. Aczkolwiek wizja bardzo, bardzo pocieszająca.

4 grudnia 1998
Wpadł do domu około dwudziestej drugiej, przewrócił stojak na płaszcze. Zwyzywał mnie od kurw, suk i im podobnych. Powalił mnie na podłogę i zaczął kopać, jakbym była piłką do nogi albo psem, którego się nienawidzi. I wtedy nie wytrzymałam. Bo jak wytrzymać coś takiego?
Kiedy siedział w sypialni i był zajęty wrzucaniem moich, jak się wyraził „kur... wyzywajacych łachów” do walizki, wstałam i cichaczem weszłam do kuchni. Na blacie leżał nóż, ten z czarną rączką, bardzo dobry, kupiony w Niemczech. Zawsze bardzo lubiłam to narzedzie, ale wtedy miało stać się najdroższym mi sztućcem.
Czy schtchórzyłam? Najwyraźniej... To znaczy – lekko się spłoszyłam. Nóż w mojej ręce, błysk w oczach i żądza mordu, żądza zemsty, chęć odkupienia tych wszystkich lat... Szczerze? Nie poznawałam sama siebie. Znikła cała obojętność i – co najgorsze – po policzkach płynęły mi łzy wielkości grochu. Otarłam je grzbietem dłoni, bo mi nie były ni w cholerę potrzebne, i niemalże wpełzłam do sypialni.
Stał tyłem do wejscia, przy szafie. Bredził jakieś przemiłe epitety pod moim adresem, co mnie jeszcze bardziej podburzyło. Jak śmiał! Zaszłam go od tyłu i już-już miałam wbić mu nóż w plecy, kiedy ogarnęła mnie fala zwątpienia i miłości. Cholera, to przecież mój mąż. A jutro nasza druga rocznica. Poza tym – to nie honorowo, wbijać nóż w plecy i nie dając mu możliwości obrony...
Jakiś głosik z tyłu głowy zaczął mi wykładać, że jeśli to, co mam za chwile zrobić, jest niehonorowe, to co dopiero te wszystkie rzeczy, którymi on zbabrał moje życie? Miało być pieknie, miało być cudownie, miało być życie mlekiem i miodem płynące, a tu co? A tu figa.
A krew tak pięknie płynęła po jego białej koszuli... Napawałam się tym widokiem, w uszach brzmiały mi jeszcze jego ostatnie słowa, wypowiedziane w bólu i agonii. Uśmiechnęłam się, po raz pierwszy od tak dawna. Czerwona strużka plamiła już moją dłoń, jej krople padały na śnieżnobiały dywan. Wyjęłam nóż z jego pleców, by zadać kolejny cios. I następny. I jeszcze jeden. Każdy z coraz większą nienawiścią, coraz mocniej, chociaż on już nie czuł bólu.

***

Epilog

Za zabójstwo w szczególnych okolicznościach łagodzących, Jolanta Martylewicz-Widek została skazana na pięć lat więzienia. Nigdy nie żałowała swojego czynu, przeciwnie – uważała, że był to najlepszy epizod jej życia. W wieku trzydziestu trzech lat opuściła zakład karny, krótko potem związała się z przyjacielem z dzieciństwa.
Każdego ranka, od dnia zabójstwa męża, budziła się z jedną myślą – „Życie jest piękne”.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez sal dnia Śro 10:01, 17 Sie 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sirocco
Dziecię Gwieździste



Dołączył: 12 Sie 2005
Posty: 326
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z piekarnika

PostWysłany: Wto 13:45, 16 Sie 2005    Temat postu:

hmm. sam temat bardzo fajny i idealny wprost, by wycisnąć z niego jak najwięcej - i tu mam właśnie wrażenie, że nie wyciągnęłaś z niego wszystkiego. ogólnie rzecz biorąc, mało soczysty ten pamiętnik. wzbudza za mało emocji - a wiem, neyaś, że stać cię na więcej.

nie pasuje mi też charakter bohaterki, który wyłania się z kartek pamiętnika. kobieta silna, pewna siebie, jej słowa są przepełnione gorzką ironią, sarkazmem. a tymczasem godzi się na takie traktowanie przez tak długi czas... nie, to zdecydowanie nie jest typ żony alkoholika.

za to zakończenie, mord, już bardziej do niej pasuje. i chociaż epilog rzeczywiście jest nieco naiwny, to również stwierdzenie "Życie jest piękne" też mi do niej pasuje.

na błędy nie mam siły, to zostawiam Soli ;P


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sol
Wredota



Dołączył: 12 Sie 2005
Posty: 141
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Neurgia

PostWysłany: Wto 19:58, 16 Sie 2005    Temat postu:

Ta. Jak zwykle czarna robota na mnie.

Cytat:
Tylko, ze ja się nie szczycę.

Tutaj mi ten przecinek nie pasuje. Są wyjątki, że przed „że” się nie stawia, to jest chyba przykład jednego z nich. No. I literówka.

Cytat:
Albo wylac całą flaszkę wódki do zlewu i narazić się na katusze. I co z tego? Ważne, że zrobię mu na złość... i że mnie w jakiś sposób zauważy.
Zorientowaliście się już, że on pije, prawda? Nie jest trudno zauwazyć, kiedy się to czyta. A jeszcze prościej jest wtedy, kiedy widzi się, że Janusz otwiera kolejną tego dnia flaszkę wódki, albo pije rzutem na taśme całą zgrzewkę piwa.

Wylać, zauważyć. „Kiedy widzi się, jak(…)” – dlaczego? Bo że, że, że i jeszcze raz że. Czyli to, co Neya lubi najbardziej, powtórzenia. Dwa razy „flaszkę wódki” powtórzone. Przed „albo” nie powinno być przecinka, jak na mój gust. „Na taśmę”.

Cytat:
Tylko, że po tych trzech miesiącach do Janusza wpadł kolega z wojska.

Hem. Znowu „tylko, że”.

Cytat:
Najpierw padają sobie w ramiona, później piją wódkę, później kolega z wojska klepie was po tyłku, potem oboje skaczą do monopolowego po kolejne flaszki; nastepnie znikają na całą noc, zapewne, żeby zabawić się z dziwkami. A następnego dnia robią minę niewiniątek.
Zapewne wszystko wróciłoby do normy, gdyby ten właśnie kolega imieniem Grzesiek, nie postanowił zostać dłużej. A to też trzeba było oblać. I tak codziennie – zawsze mieli coś do uczczenia. A ja płakałam siedząc na toalecie.

Rozumiem, że „później” powtórzone tyle razy to celowy zabieg artystyczny. Aczkolwiek jakoś dziwnie brzmi. „Następnie” i „następnego” (brr), na dodatek nie „następnie”, a „nastepnie”. Zapewne dwa razy. Po „kolega” dałabym przecinek. Nie jest konieczny, aczkolwiek chyba lepiej by to wtedy brzmiało. I przecinek po „płakałam”.

Cytat:
Łudziłam się, że pamiętam o moim święcie.

A nie pamiętała?

Cytat:
siedzi sobie, pije ile się da, potem siedzi przed telewizorem

Gdzieś jeszcze siedział?

Cytat:
przewrocił stojak na płaszcze

Literówka.


Generalnie nie jest źle, nawet mi się podoba. Rozumiem, że to opowiadanie miałaś zamiar wystawić do konkursu. Czy dobrze się domyśliłam, nie wiem.
Styl jest w porządku. Nie powaliło mnie to opowiadanie na kolana, ani nie biłam głową o ścianę z rozpaczy po przeczytaniu. Uwagi? Ano, owszem, są. Jak zawsze, kiedy mam coś do powiedzenia.
Po pierwsze – sam fakt, że pamiętnik, nie przypadł mi do gustu. Ale to da się przeżyć, umiejętnie napisane jest znośne. Natomiast to, że Jolanta, pisząc, zwracała się jakby do potencjalnych czytelników, jest, co najmniej, złe. Dla mnie. Nie cierpię czegoś takiego. Tak może pisać osoba prowadząca bloga. Osoba posiadająca pamiętnik nie powinna zwracać się w nim do kogoś, chyba, że celowo wie, iż w przyszłości ktoś, możliwe, będzie czytał wpisy w takim zeszycie.
I po drugie – opisane to jest jakoś nadmiernie sucho, bez emocji. Rozumiem, gdyby to było opowiadanie, opisy akurat. Ale to jest pamiętnik! Jak Boga kocham, uważam, że osoba w sytuacji Jolanty wkładałaby więcej emocji w to, co pisała. Ale może tylko ja. Aczkolwiek mam wrażenie, że kobieta przedstawiona nam wyżej, tak pewna siebie w sumie, bo taki obraz wyłania nam się z tych kilku kartek z pamiętnika, w życiu nie zgodziłaby się na takie traktowanie. W życiu.
Chyba tyle.

Sol.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Młodzi Literaci Strona Główna -> Opowiadania, powieści Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin