Forum Młodzi Literaci Strona Główna Młodzi Literaci
czyli co się dzieje, kiedy młodzież pisze
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Biała legenda

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Młodzi Literaci Strona Główna -> Opowiadania, powieści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sih
Pawie Piórko



Dołączył: 10 Lip 2006
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 10:28, 11 Lip 2006    Temat postu: Biała legenda

Dobra, raz się żyje, a co. Wklejam.
Opowiadanie inspirowane twórczością McKillip i Brzezińskiej. Napisane w formie legendy, więc w związku z tym trochę miejscami patetyczne i tciut inna budowa postaci... No i tytuł jeszcze nie do końca ustalony, jakby ktoś miał lepszy pomysł to ja bardzo chętnie posłucham.Ekhem. Tremę mam.
Dziękuję bardzo Vaam za podpowiedzi i poprawki :*

BIAŁA LEGENDA

Śmierć królowej Bei otoczyła miasto całunem smutku i rezygnacji. Zima, tak głęboka i mroźna, że nawet najstarsi ze zdziwieniem kręcili głowami, pokryła wszystko grubą warstwą skrzącego się śniegu, a nad głowy ludzkie sprowadziła mrok ponurych nocy. Bei nie była młoda, kiedy umarła, ale wraz z nią umarła i legenda, a mieszkańcy Abaul, najpiękniejszego miasta wschodniego wybrzeża pogrążyli się w nieutulonym smutku. Bei nigdy nie zbliżyła się do żadnego mężczyzny, toteż tron, na którym dotychczas zasiadała, pozostawał pusty jeszcze przez długie lata po jej śmierci.

Chaos wkradł się za grube mury miasta.

Pewnej zimy jednak, równie mroźnej i nieubłaganej, ktoś zszedł z gór, a jego kroki były ciche i delikatne jak płatki śniegu. Kobieta o włosach tak jasnych, że wydawały się niemalże białe i o oczach kwitnących zielenią wiosny.
Ainan.

***
Ainan przemknęła niezauważona przez bramy i przedmieścia, włosy o niezwykłym kolorze schowała pod ciemną chustą, a oczy ukryła pod powiekami. Ciężki, wełniany płaszcz okrywający jej drobną postać, czynił ją podobną do wieśniaczki i nikt nie zwracał na nią uwagi. Dopiero kiedy w karczmie, podając zapłatę, wychyliła z rękawa dłoń o jasnej skórze, pod którą rysował się delikatny ornament kości – wtedy karczmarz podniósł oczy i przyjrzał się twarzy o rysach tak subtelnych, jak zapowiadały to dłonie.
-W dzielnicach leżących bliżej zamku są miejsca bardziej nadające się dla dobrze urodzonych panienek.
Uśmiechnęła się delikatnie, ale nie uniosła półprzymkniętych powiek, ani nie zgarnęła monet leżących na ladzie.
-To miejsce jest dla mnie najodpowiedniejsze.
Podał jej tłustą polewkę i kaszę z okrasą, a ona zjadła z apetytem przeczącym jej wyglądowi. A potem jeszcze popiła kuflem najlepszego piwa, jakie karczmarzowi udało się wygrzebać w piwnicy. Wciąż miał wrażenie, że gdzieś już ją widział, że kształt policzków, owal delikatnych ust skądś zna. Ale nie udało mu się tego przypomnieć nawet gdy na drugi dzień wyjechała, nie obdarzywszy go ani jednym spojrzeniem.

Skierowała swe kroki prosto do biblioteki i choć jej wieśniaczy strój i kobieca postać wywołały salwę śmiechu wśród strażników stojących u wrót budynku, nie zwróciła na to większej uwagi. Biblioteka była ogromna, a woluminy w niej zgromadzone pochodziły z najdalszych krajów świata. Były tu ponure opowieści o demonach strzegących skarbów w dalekich górach Snu, były księgi tak nasączone magią, że nie mógł na nie spojrzeć żaden zwykły człowiek, były pradawne teksty zaklęć, sprowadzone zza wielkiej pustyni Chabe, gdzie hulają wiatry silniejsze od najpotężniejszych sztormów, a słońce uderza w ziemię z taką mocą, że pozbawia człowieka życia w ciągu jednego dnia. Były także księgi oprawne w złoto i purpurę, wysadzane diamentami i rubinami oraz inkrustowane skórą smoków, mantikor, gryfów i potworów morskich. Ainan ominęła jednak je wszystkie i kluczyła zręcznie pomiędzy półkami zmierzając do najdalszej części biblioteki, gdzie obłożone czarnym aksamitem wyszywanym białą nicią, leżały przepowiednie. Wszystkie księgi z tego zakątka były identyczne, każda czarno – biała, bez najmniejszego znaku zostawionego po to, aby jedną od drugiej odróżnić. Wokół nich, niczym kurz unosiły się drobinki lamentów i jęków, szepty duchów i zawodzenia zjaw, jakby woluminy żyły własnym życiem i promieniowały ponurą, starą niczym smoki, magią.
Dziewczyna nie wahała się długo, wyciągnęła rękę wprost przed siebie i chwyciła księgę stojącą tuż naprzeciwko jej oczu. Krzyki ucichły jak ucięte nożem Była lekka i miękka w dotyku, a aksamit zdawał się promieniować ciepłem. Nie usłyszała cichych, nierównych kroków i niemal przestraszyła się kiedy zza przeciwległej półki ktoś się wyłonił. Zgrzybiały starzec tak połamany reumatyzmem, że wydawało się iż zgięty jest w nieustającym ukłonie mierzył ją spokojnym, wszechwiedzącym wzrokiem szarych jak popiół oczu..
-Czego tu szukasz, dziewczyno?
Opuściła powieki, tak, żeby nie zdążył zauważyć hipnotycznej zieleni jej oczu i odwróciła się od niego bokiem, wzruszając ramionami. Był stary i złamany wiekiem, nie czuła do niego nic oprócz obojętności i pogardy. I nie miała zamiaru rozmawiać z nim o czymkolwiek. Wstrząsnęła dumnie głową, jakby na znak, że powinien się oddalić, ale on nie słuchał poleceń zwyczajnej wieśniaczki, nawet jeśli jej twarz, ukazująca się w głębi kaptura była piękna jak wiosenny poranek. Widział zbyt wiele wiosennych poranków w swoim długim życiu.
-Idź stąd, póki jeszcze masz czas.
Uśmiechnęła się tylko, ale nie odłożyła książki. Gruby kaptur płaszcza skrywał jej twarz w mroku i teraz nawet półprzymknięte oczy nie lśniły w blasku pochodni. Jej uśmiech jednak był wyczuwalny niczym zgęstniałe powietrze i celny jak policzek.
-Ta księga przyniesie ci tylko szaleństwo, nigdy nie zdołasz jej otworzyć.
Roześmiała się dźwięcznie, a w jej głosie śmiały się rozświergotane wróble i skowronki, śpiewały słowiki i sikorki, rozbawione w samym sercu wiosny. Starzec pochylił się jeszcze niżej.
Nie spoglądając już na niego wyciągnęła rękę i włożyła wolumin prosto w ogień. Zetlałe kartki nie zajęły się płomieniem, a jedynie wzór białej nici rozjarzył się magicznym blaskiem. Plątały się i wiły na aksamitnej okładce, niczym węże rozpędzone w szalonym tańcu, tajemnicze i nieuchwytne. Ich ruch był szybki i rozedrgany, zręcznie omijały miejsca w których jej palce dotykały gładkiej powierzchni aksamitu.
Starzec wyprostował się nieco i wyglądał teraz jak chore drzewo o poskręcanych konarach i upiornej twarzy. Mierzył ją wzrokiem bardzo długo, gdy za pomocą magicznych symboli powoli i z namaszczeniem, otwierała księgę.
-Kim ty jesteś? – spytał spokojnym, zupełnie do niego nie pasującym głosem. Nie podniosła wzroku, nawet gdy złapał ją za delikatny nadgarstek i przytrzymał.
-Nie czytaj tego. Nie wiesz co przepowiednia potrafi zrobić, gdy…
Urwał w połowie i spróbował spojrzeć jej w oczy, ale powieki o długich, czarnych jak smoła rzęsach nadal były pochylone i nie dawały dostępu obcemu spojrzeniu. Wyrwała rękę z jego uścisku i oddaliła się w przeciwległą stronę, do pulpitu skryby. Nie próbował jej gonić, a starcze kości zaczęły mu nagle bardzo dokuczać.

Ainan podeszła do skryby i położyła mu smukłą dłoń na ramieniu.
-Kim jest ten człowiek? – spytała głosem jak śpiew strumyka w lecie.
Skryba spojrzał na nią z rozdziawionymi ustami, a potem podążył wzrokiem za ręką wskazującą mu kierunek, w którym majaczyła jeszcze postać starca. Wrócił spojrzeniem do dziewczyny, której skóra zadawała się pulsować delikatnym światłem w półmroku.
-To bibliotekarz. Stary, już na wpół zniedołężniały. Głupiec – odpowiedział mimo dziwnej suchości w ustach.
Dziewczyna uśmiechnęła się najpiękniejszym ze swych uśmiechów i poprosiła młodego skrybę, by przesiadł się w inne miejsce. Podziękowała mu skinieniem głowy i usiadła, nie zaszczycając go kolejnym spojrzeniem, choć bardzo pragnął jej się przypodobać.
Pierwsze karty księgi okazały się puste, wypełniał je tylko nieubłagany czas, każący żółknąć kartkom i dodający im kruchości. Ainan niecierpliwie przerzucała stronice, aż natrafiła na miejsce, gdzie równym, pochyłym pismem, ktoś wypisał słowa przepowiedni. Nie musiała ich nawet czytać, by wiedzieć, że trafiła na tę właściwą.

***

Kto nienawiść w sercu nosi, ten stanie nad brzegiem przepaści i będzie musiał skoczyć. I mieczem będzie rozcinać powietrze.

Nogi same niosły ją do głównej świątyni miasta, świątyni, gdzie stały wyryte w kamieniu posągi bóstw, dumne, zimne i przerażające surowym obliczem i obojętnością. Budynek zachwycał i trwożył swym ogromem. Wyglądał jak wytopiony z jednej bryły zielonkawego marmuru, doskonały w kształtach i łagodnych wykończeniach, strzelisty i potężny.. Legenda mówi, że wyłonił się pewnego dnia z morza, jak perła bądź muszla, a mądry mag Thago umieścił go na centralnym placu miasta, które właśnie stworzył. Ludzie lubili wierzyć w tę historię, bo była ładna i dodawała im chwały. I usprawiedliwiała. Usprawiedliwiała krew i zazdrość, nienawiść i wstyd. A ludzie nie lubili, gdy się im o tym przypominało. Niewielu bowiem pamiętało historię elfów zamieszkujących tę krainę, ich potężne królestwo trwające w tym miejscu, zanim jeszcze magia ludzi stała się tak potężna, że przegnała je z różowych piasków wschodniego wybrzeża, i które właśnie tutaj wzniosły świątynię ku czci swojej pani, Kai’leithar, bogini życia, kwiatów i nadziei. Żyły wokół niej spokojne, dostojne i szczęśliwe, póki, pewnego gorącego, letniego popołudnia znad morza nie przybył wicher i nie obrócił wszystkiego w ruinę, nie zniszczył domostw i nie zburzył pałaców, póki nie wygnał spokoju z ich cichego życia i na zawsze nie przegnał ich z ukochanego miasta. A za wichrem przyszła jeszcze większa plaga, maszerująca równo i zdecydowanie, zbrojna w stalowe miecze i łuki niosące śmierć, której elfy do tej pory nie znały. Ludzie, atakując miasto Ab’eule’mirthel, splądrowali i zniszczyli wszystko – prócz głównego zamku i zielonej świątyni. I nazwy, którą przekształcili w Abaul, by mieć wrażenie, że miasto należy do nich, od początku do końca, i że powstało dziełem pracy ich własnych rąk.
Świątynia była pokryta grubą warstwą śniegu i stała na środku placu tak szerokiego, że przejście z jednego krańca na drugi zajmowało pół godziny. Ainan nie była odporna na zimno i zanim dotarła do świątyni, zmarzły jej ręce i stopy, a gruby, wełniany płaszcz, przestał dawać ochronę. Drzwi świątyni były na wpół odemknięte i bez trudu mogła wejść do środka.
Ogromna kopuła rozpinała się nad jej głową niczym przedziwny, zielony firmament bez gwiazd. W niektórych miejscach zielony marmur był cieniuteńki jak oddech, przeświecało poprzez niego zimowe słońce, w innych natomiast majestatycznie gruby, o barwie ciemnych liści. Posadzka była bielsza od śniegu, który leżał na placu i od jej włosów, ciasno związanych i ukrytych pod ciemną chustą i kapturem. Przez jeden, jedyny moment zawahała się, a potem postawiła jeden krok i następny. Echo porywało cichy stuk jej butów, ale niosło go tak wysoko, że Ainan poruszała się w zupełnej ciszy. Bardziej niż kiedykolwiek czuła się jakby wkroczyła do bajki i do zaczarowanej krainy, gdzie drzemały mocne znacznie potężniejsze od jej własnych. Ale ta myśl nie gościła długo w jej głowie i jej oczy, zieleńsze od najzieleńszej trawy i od niezwykłego marmuru, chłonęły w siebie spokój i majestat świątyni. Kiedy doszła do jej krańca, do miejsca, gdzie stały posągi wszystkich bóstw, przystanęła. Rzeźby były wykonane ludzką ręką, z kilku brył czarnego kamienia i kuły w oczy swym niedopasowaniem. Toporne, ciężkie i wielkie odbijały się od gładkich ścian, niedostępne i wyniosłe, przerażające wiernych swymi surowymi obliczami.
Tuż przy nich stał kapłan, w szarej szacie, o łagodnym spojrzeniu szarych jak stal oczu.
- Czekałem na ciebie. – powiedział głębokim basem, który znakomicie pasował do jego potężnej postury. Starał się pochwycić jej wzrok, ale odmówiła mu tego, nakrywając źrenice i tęczówki powiekami. – I mimo wszystko miałem nadzieję, że nie przyjdziesz.
Uśmiechnęła się spokojnym, delikatnym uśmiechem, którego spod kaptura i tak nie mógł dostrzec. Ale ku jej zdziwieniu dostrzegł i odpowiedział swoim.
-Ja zawsze robię to co chcę – odrzekła głosem, który tak bardzo kojarzył się z szemraniem strumyka. – Nic nie możesz na to poradzić. Wiesz po co tu jestem.
Skinął głową, ale nie ruszył się z miejsca. Za jego plecami ział ciemny otwór drzwi.. Przyglądała się kapłanowi uważnie i przez jeden moment pomyślała, że jest kimś innym, niż może się wydawać. Ale to wrażenie znikło równie szybko jak się pojawiło. On także przyglądał się jej ciekawie, starając się sobie przypomnieć, gdzie już widział taki rysunek ust i taką delikatność rysów.
-Daj mi miecz. – powiedziała w końcu.
Cała świątynia wypełniła się hukiem, gdy dzwony w najwyższej wieży zaczęły wygrywać swój hymn dla bogów. Skrzywili się oboje niezauważalnie, czekając aż przestaną ciągnąć swoją melodię. Ich dźwięk był głęboki i potężny, a pieśń słodka i pełna tajemnicy. Ale ucichły równie nagle jak rozpoczęły swój koncert, pozostawiając po sobie jedynie ciche, brzęczące echo krążące pośród zielonego marmuru. Ainan poczuła dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa.
-Potrzebuję go.
Spoglądał na nią ciekawie, ale odmówiła mu widoku swoich oczu. W jej oczy nikt nie mógł spojrzeć. Potem ruszyła, szybka jak błyskawica, ku ciemnemu łukowi drzwi. Zdradził ją wełniany płaszcz, który nie wiadomo jakim sposobem znalazł się w jego ręku. Kapłan przytrzymał ją mocno, mimo iż szarpała się i zapierała. Ale ona była jedynie drobniutką dziewczyną, a on mężczyzną potężnej budowy i w pełni sił. W końcu uspokoiła się, wyrywając materiał z uścisku mężczyzny i dysząc gniewnie. Ten nie puścił jednak jej ramienia i przyglądał ciekawie jej twarzy, do połowy skrytej w mroku kaptura, a jego wzrok drażnił ją i gniewał. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zaczerpnąć magii, która czaiła się gdzieś blisko, gotowa przyjść na każde wezwanie. Rozmyśliła się jednak, bo zielona świątynia była także świątynią jej bóstwa i należało okazać należny szacunek i pokorę. Wpatrywała się więc w oczy szare jak stal i czekała na reakcję, zła jak osa i gotowa się zemścić, gdy tylko opuszczą przybytek bogów.
-Zawróć. Jeszcze możesz – szepnął jej wprost do ucha, ale odepchnęła go od siebie, nie starając się nawet wysłuchać co miał do powiedzenia..
-Wrócę tu. A wtedy…
Na dźwięk jego śmiechu odwróciła się i pomknęła do wyjścia, ale zatrzymał ją brzęk metalu o posadzkę. Spojrzała.
-Weź go. – powiedział powoli kapłan - Czyń co chcesz czynić i uciekaj, jeśli tak ci się podoba. Ale przeczytałaś przepowiednię. Wiesz, że teraz już od niej nie uciekniesz. – kapłan stał spokojnie, opierając się o figurę najbliższego z bóstw. Miecz leżał w połowie drogi, pomiędzy nimi. Nie zdradziła swojego zdziwienia nawet drgnieniem brwi ani uśmiechem, ale powieki jej drgnęły, a jasna skóra pokryła się rumieńcem. Jednak jej emocje nie były przeznaczone dla oczu postronnych, więc zacisnęła tylko mocniej wargi i nic nie powiedziała. A potem wyciągnęła rękę i miecz sam odnalazł drogę do jej dłoni. Sunął przez chwilę z brzękiem po marmurowej posadzce niczym mała, pokraczna istota żyjąca własnym życiem. Poczuła srebrne zimno jego rękojeści i śpiewny głód ostrza. Nozdrza rozszerzyły jej się zachłannie.





***

Nie będzie nadziei, gdyż to co w sercu raz zrodzone, tylko przez nie może być zabite. Niczym królowa zmartwychwstała zachowywać się będzie, ale oczy pozostaną zimne jak lód, jak zimna będzie serca nienawiść.

Kiedy ponownie przekraczała bramy miasta, odwracając się do niego tyłem i kierując swe kroki na południowy trakt, także nikt nie zwrócił na nią uwagi. Niewysoka, ubogo odziana dziewczyna o oczach wiecznie utkwionych w ziemię nie wzbudzała zainteresowania, podobnych dziewcząt kręciły się tu dziesiątki, wszystkie odziane skromnie i na szaro i wszystkie ze wzrokiem utkwionym gdzieś w ziemię. Krajobrazy zmieniały się wokół niej piękne i brzydkie, ciekawe i odpychające, lasy, jeziora i strumyki, ale nie zważała na to, znużona zimnem i śniegiem, jakie niosła ze sobą zima. Wełniany płaszcz nie chronił jej przed mrozem, a miecz, przypięty do boku, był nieprzystępny i chłodny, dokładnie tak jak w chwili kiedy po raz pierwszy chwyciła go w palce. Odpoczywała zakopana głęboko w śniegu albo otulona w podarte koce w przygodnie spotkanej, zabiedzonej karczmie. Kiedy zasuwała skobel w pokoju i zamykała okiennice, uwalniała swoje długie włosy spod chusty i myła je starannie, a potem z równą delikatnością, niemalże pieszczotliwie, rozczesywała. Przyjemne były te noce, spędzone w ciepłej pościeli, z dala od szalejącego wichru, kiedy miała odwagę zasypiać naprawdę, snem głębokim i spokojnym. Rankami, kiedy płaciła za nocleg i miskę ciepłej strawy, wkraczała ponownie w zimowe królestwo, zmarznięta i zagubiona, choć bardziej pewna swej drogi niż kiedykolwiek. Kiedy kładła się spać, miecz przysuwała do siebie i chroniła go ramionami, jakby w naiwnym geście ofiarowania mu odrobiny własnego ciepła, lecz on zawsze odpowiadał tylko chłodem. W puszczy Tain’tirian opadli ją zbójcy, ale jej magia była równie śmiercionośna jak jej złość. Żywioły usługiwały jej i układały się pod pieszczotą delikatnych dłoni w stwory bardziej przerażające niż proste umysły zbójców były w stanie znieść. Ci co nie zginęli od czarów, zmarli z samego tylko przerażenia okropnością wyłaniających się z powietrza strachów i potworów, a maleńka, ciemno odziana figurka szeptała formuły zaklęć swoim głosem niczym szmer strumyka. Wreszcie, dziesiątego dnia wędrówki spotkała grajka.

Nie zatrzymał jej od razu, ale dał jej przejść i dopiero kiedy minęła zakręt na drodze znikając za kamieniami, zawołał za nią. Miał krótkie ciemne włosy i oczy koloru nieba przed burzą, szare niczym flet, który trzymał w dłoni. Zatrzymała się, zaskakując siebie samą.
-Zaczekaj. – powtórzył, choć już stała, po kostki w śniegu, zmęczona i zaniepokojona.
Spuściła oczy, zasłaniając obronnym gestem ich kolor i głębię. Kaptur mocniej naciągnęła na twarz.
-Skoro idziesz w tę samą stronę co ja, możemy dotrzymać sobie towarzystwa. – po brzmieniu jego głosu rozpoznała, że się uśmiechnął, choć nie spojrzała w jego stronę, ani nawet nie obróciła się, by on mógł zobaczyć jej twarz. Jednak on podszedł do niej i uniósł jej delikatnie brodę do góry. W tym geście nie było nic, co mogłoby ją zaniepokoić, choć stała się czujna polujące zwierzę, a dłoń nieświadomie zacisnęła się na rękojeści miecza. Mężczyzna jednak stał w bezpiecznej odległości, roześmiany i beztroski, czekając aż zdecyduje się i zezwoli mu na wspólną podróż.
Spod półprzymkniętych powiek nie dała rady mu się dokładnie przyjrzeć, i choć miała już w tym niemałą wprawę jego twarz ciągle pozostawała poza zasięgiem jej wzroku, jakby zupełnie nieświadomie odmawiał jej widoku swoich rysów. Ale oczy, szare niczym niebo przed burzą zdołała zapamiętać, tak jak zapamiętała szczerość i jasność jego spojrzenia i głos, który wzbudzał zaufanie. Pomyślała przez chwilę o drodze, którą ma za sobą, o zimnie i samotności, które zapadły jej w duszę bardziej niż słowa kapłana i bibliotekarza. Skinęła głową nieznacznie, obiecując sobie rozstać z przygodnym podróżnikiem, jak tylko będzie miała po temu okazję.
-Dokąd zmierzasz? – zapytał.
Roześmiała się tylko i potrząsnęła głową, ale mężczyzna widocznie nie oczekiwał odpowiedzi.
-Ja wędruję od miasta do miasta, od zamku do zamku, opowiadając historie i przygrywając na flecie. Nazywam się Singene i od tak dawna wędruję sam, że zapomniałem jak to jest mieć towarzysza. Chcesz może posłuchać opowieści?
Chciała.

Zanim jeszcze góry wypiętrzyły się do końca, a morze cofnęło swe brzegi, pokrywając całe wschodnie wybrzeże połaciami różowego piasku, magia krążyła po ziemi żywa i niepokonana. Nocą jej twory podchodziły pod okna domostw, a ludzie ciasno kulili się ze strachu, zgromadzeni wokół wątłych ognisk i światła świec. Ale magia nie była zła – była kapryśna i wtedy jeszcze dostępna dla wszystkich ludzi, którzy jej zapragnęli. Nie spętana przez czarodziei, wolna niczym pieśń, szemrząca ludziom w uszach niczym najpiękniejsza muzyka. Magowie dopiero uczyli się ją kształtować i układać podług własnej woli, ale ten kto to opanował, stawał się potężniejszy niż ktokolwiek mógł sobie to wyobrazić.

Zamilkł na chwilę, pozwalając jej wchłonąć słowa. Nie dostrzegał wyrazu twarzy, ukrytej za kapturem, ale jej ciekawość była niemal namacalna, wisiała w powietrzu i ogarniała go niczym fala ciepłego wiatru.

Dziś jedynie wybrańcy mogą się magią posługiwać, mają to przyrodzone i nikt poza nimi nie może zdobyć prawa używania magii. Tak ustanowił Thago, obłożywszy magię pieczęciami i uwięziwszy ją w trzech źródłach bijących wgłębi ziemi – Am’nael, które miało symbolizować życie i piękno, Fiir – które kryło w sobie siłę i potęgę oraz Ilmayan, którego imię znaczy śmierć. Legenda ta nie jest tajemnicą i matki często szepczą ją dzieciom do snu, ale mało kto zna jej prawdziwe brzmienie.

Znów spojrzał na dziewczynę, na jej drobną posturę spowitą w gruby płaszcz i szare suknie. Ani razu nie podniosła wzroku i nie pozwoliła sobie zaglądnąć w oczy.
-Thago był złym człowiekiem – powiedziała w końcu cicho. – Dostał dokładnie to, na co sobie zasłużył. Cokolwiek to było.
-Dość szczególny pogląd jak na… - urwał, zawiesiwszy głos zupełnie jak gdyby oczekiwał odpowiedzi. Zacisnęła usta - Znasz tą legendę?
-Słyszałam ją… z innych źródeł. Ale bardzo chciałabym posłuchać twojej wersji.
Jej głos był niski i ciepły, ale mimo to grajkowi nagle wydało się, że jest strasznie obca i daleka, bardziej niż ktokolwiek mógł przypuszczać spoglądając na nią i rozmawiając z nią. I mimo iż jej głos był wiosną i szeptem strumyka, gdzieś na jego dnie czaiła się zima i chłód gorszy niż ten, który ich otaczał.

Niewiele osób wie, że tuż po zdobyciu przez Thago i jego armię Ab’eule’mirthel, wbrew rozkazom maga rozpoczął się pogrom. Thago powstrzymał go dosyć szybko i bardzo stanowczo, ale elfia krew zdążyła spłynąć ulicami miasta, a większość elfów, które zdołały ujść z życiem, jeszcze przed nastaniem nocy uciekła, przeklinając Thago i sprowadzając na niego klątwę, która zmusiła go do tułaczki po świecie przez siedem długich lat. Elfy, które pozostały w mieście, ukryły się w swych domostwach i ostały się obce, zimne i niewzruszone, na zawsze zachowując w sercach urazę i pamięć o rzezi ich pobratymców. Nie chciały opuścić ukochanego miasta, teraz niszczonego i plądrowanego przez ludzi i z roku na rok zapominającego o swej dawnej świetności. Jednak po siedmiu latach Thago powrócił i objął władzę, ratując tym samym Ab’eule’mirthel, teraz zwane już Abaul, przed ruiną.
Pewnego dnia, przechadzając się ulicami miasta pod przebraniem zwykłego szlachcica spotkał jedną z tych, co ocalały z pogromu, elfkę o włosach czarnych jak heban, a skórze jasnej niczym śnieg i zakochał się w niej do szaleństwa. Ale ona, dostrzegłszy w jego oczach budzącą się namiętność, osłoniła twarz chustką i uciekła, niknąc wśród zaułków. Długo szukał jej wśród mieszkańców miasta, rozpytując o najpiękniejszą kobietę, jaka stąpała po tej ziemi, ale nikt nie potrafił mu odpowiedzieć, kim była nieznajoma. Przyprowadzano mu do zamku różne kobiety niezwykłej urody, niektór nawet pochodzące z dalekich i egzotycznych krajów, ale żadna nie była tą spotkaną na ulicy i żadna nie miała włosów tak czarnych i tak lśniących jak ona. Szukał jej przez trzy lata, trzy lata, które dłużyły mu się niczym cały wiek i podczas których każdy kolejny dzień odbierał mu nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek odnajdze nieznajomą. Ale los bywa kapryśny i zmienny i pewnego dnia przyszła, przyprowadzona przez żebraka i niedołęgę. A kiedy bramy pałacu zamknęły się za nią, nie mogła już go opuścić. Thago zapewniał ją o swej miłości, ale ona nie chciała go słuchać i nie była mu powolna. Ale Thago był mądry i delikatny, nie nękał elfki swoimi prośbami, ale otaczał czcią i wspaniałościami i pozwalał przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Aż nadszedł ten dzień, kiedy dziewczyna, mimo iż porwana od rodziny i zupełnie samotna, uległa jego miłości i uwielbieniu i wbrew wszystkiemu pokochała maga miłością równie gorącą jaką on otaczał ją. Dała mu wszystko czego on pragnął, a w zamian każde jej życzenie zostawało spełnione. Odmówiła mu jednak podania swego imienia, zachowując je jako ostatni zakład wierności wobec swojego ludu i swojej rodziny i pozwalała się nazywać jedynie Neh’baete, Czarnym Ptakiem. Niedługo potem odbył się ślub, urządzony z całym przepychem i rozmachem na jaki miasto było stać. Mawiają, że panna młoda miała na sobie suknię utkaną ze srebra i złota, a we włosy wplecione najwspanialsze perły, które w jej puklach czarnych niczym noc połyskiwały jak gwiazdy. Przez dwadzieścia dni i dwadzieścia nocy hucznie świętowano, wychwalając urodę i mądrość młodej pani i przypochlebiając się najpotężniejszemu magowi, jaki podówczas żył na ziemi. Thago miłował swoją żonę ponad wszystko i spełniał każde jej życzenie, ale wolności nigdy jej nie zwrócił. Po trzech latach okazało się, że Neh’baete jest przy nadziei i wielka radość zapanowała w całym mieście, które oczekiwało z niecierpliwością narodzin dziedzica zrodzonego z unii dwóch ras, które dotychczas nie mogły sobie przebaczyć dawnych krzywd. Jednak przekleństwo, które rzuciły na maga elfy znów dało o sobie znać. Pewnego dnia Neh’baete wyszła na spacer do ogrodów wraz ze swymi służebnymi i tam, przy cichym plusku fontanny, zabawiały się magią, wtedy jeszcze przenikającą wszystko i dostępną dla każdego. Służebne dziewczęta przywoływały niewielkie stworki, zamieszkujące inne sfery, tkały gobeliny z magicznych nici i formowały fantastyczne wzory, wszystko ku uciesze brzemiennej małżonki maga. Jednak magia jest kapryśna i nieobliczalna i niepostrzeżenie zaczęła splatać własne ściegi i szukać innych ścieżek niż wyznaczyły jej dziewczęce, niedoświadczone dłonie. Owijała się wokół nich i więziła co raz bardziej, aż w końcu przywołała demona większego i straszniejszego niż kobiety mogły sobie wyobrazić, ifrita o oczach pełnych ognia i gniewu. Neh’baete stała najbliżej i ku niej zwróciła się wściekłość niepokojonego stwora. Miecz uformowany z ognia ciął celnie i zanim Thago, który nadbiegł z zamku zaalarmowany przez służbę i jednym, ostrym ruchem ręki odprawił demona, Neh’baete leżała na marmurowej posadzce, a wokół niej płynęły cienkie stróżki krwi. Zmarła kilka godzin później, przedwcześnie wydając na świat syna. Mimo całego swego kunsztu i całej wiedzy, mag nie był w stanie uratować żony, której dosięgnął przeklęty miecz demona. Pogrążony w rozpaczy splótł najpotężniejsze zaklęcie, jakie kiedykolwiek powstało i uwięził magię głęboko pod ziemią, odmawiając dostępu do niej zwykłym ludziom i zezwalając na to jedynie tym, którzy mieli dość sił, by zapanować nad kapryśną mocą. Żona, na łożu śmierci, wyznała mu swe imię, które brzmiało Ilmayan. I to ku jej czci zostało nazwane trzecie źródło, źródło śmierci, która podstępnie odebrała mu jego największą miłość.


Szła w milczeniu tuż przy nim, jej oddech formował obłoczki pary.
-A dziecko? – spytała w końcu. Brzmienie jej głosu dziwnie współgrało z opowieścią, subtelną i krążącą jeszcze wokół nich w powietrzu.
Singene wyjął flet i zaczął grać. Ulotna melodia zawisła pomiędzy nimi niczym magia, która zabiła Neh’baete.
-A dziecko? – powtórzyła natarczywiej Ainan.
-Przeżyło. Ale to już zupełnie inna historia i szkoda marnować na nią czas właśnie teraz. Słońce chyli się ku zachodowi, a noce są teraz bardzo zimne.
Otaczały ich teraz skały i wzgórza porośnięte niezbyt gęstym lasem i po niedługim czasie znaleźli niewielką jaskinię, w której mogli ułożyć się do snu. Singene pozbierał nieco przemokniętego drzewa, a Ainan jednym, niedbałym ruchem ręki wywołała płomienie. Jeśli nawet był zaskoczony, nie dał tego po sobie poznać. Przyłożył flet do ust i zaczął grać, a melodia była ciemna i ciężka niczym zimowa noc.

***

Brzask zastał już ich na gościńcu, przedzierających się przez zaspy śniegu, który zdążył opaść w nocy i nadal sypał, utrudniając wędrówkę. Dookoła panowała doskonała biel i cisza. Maleńkie, delikatne płatki śniegu wirowały spokojnie w powietrzu, a potem opadały na ich ciemne odzienie i otulały puchową pierzyną. Mróz zelżał nieco, ale zima i tak mocno trzymała w garści całą krainę.
Szli w milczeniu, z pochylonymi głowami i kapturami naciągniętymi głęboko na oczy – dwie szare plamy na tle doskonałej bieli. Kiedy bure, powyginane w kształt chmur niebo sczerniało nadchodzącą nocą, zboczyli z południowego traktu i skierowali się na maleńką ścieżynę, niemal niewidoczną spod zwałów śniegu, mającą ich doprowadzić do wioski i karczmy.
Zajazd, o wysoki, spiczastym dachu i oknach tchnących ciepłem był otwarty i przygotowany dla zbłąkanych podróżników. Siedziało w nim kilku kupców, których karawana została zatrzymana przez śnieg i dwóch brodatych krasnoludów z odległych gór, o twarzach pomarszczonych niczym suszone jabłka i maleńkich, czarnych oczkach.
Zamówili dwa pokoje, leżące jeden obok drugiego. Ainan szybko znikła w swoim, a Singene zszedł na dół, zabawić gości muzyką i opowieściami i zarobić trochę grosza. Śpiewał o syrenach, kryjących się w morzu i wabiących nieostrożnych żeglarzy swym śpiewem, o demonach błąkających się w zimne noce po pustkowiach i szukających ludzi, przy których mogłyby się ogrzać, o dziewczynie zamienionej w jabłoń przez złego maga, o czarnoksiężniku, który przemieniał wrogów w barwne ptaki zamykane przez niego w złotych klatkach. Śpiewał, póki wesoło buzujący ogień na kominku nie przemienił się w kilka tlących się głowni, a goście, znużeni, ale zadowoleni, nie udali się na spoczynek. Potem wszedł powoli po schodach i zajrzał do pokoju dziewczyny. Nie spała. Głowę miała odwróconą w stronę okna, a włosy, które kolorem przypominały śnieg kłębiący się za oknem, opadały jej kaskadą na plecy i łóżko, na którym przysiadła. Na dźwięk otwieranych drzwi poderwała się gwałtownie, ale oczu nie podniosła, obserwując wszystko spod półprzymkniętych powiek. Stał, zadziwiony jej urodą, surowością malującą się grymasem wokół delikatnych ust i drżeniem opuszczonych powiek.
-Słuchałam twoich pieśni. – powiedziała cicho. – Są bardzo piękne.
Skinął głową i wszedł, zamykając drzwi. Obserwował każdą rysę jej twarzy, każdy fragment drobnej figury, a zmarszczka, która pojawiła się pomiędzy jego brwiami, pogłębiła się.
-Znam cię, Ainan – powiedział cicho – Śpiewają o tobie pieśni równie piękne jak moje. Ale to nie są dobre pieśni. Opowiadają o smutku, zemście i nienawiści.
Stała, wpatrzona w ziemię, niczym karcone dziecko. Tuż koło jej ręki, na stole, leżał miecz o ostrzu równie pełnym chłodu jak ona. Przez chwilę miał nadzieję, że podniesie oczy i spojrzy na niego wzrokiem pełnym wyrzutu, urazy bądź gniewu. Ale nie zrobiła tego. Stała nadal, niczym piękna, woskowa lalka o harmonijnych rysach i włosach niczym kaskada bieli spływających jej aż do kostek. I dobrze już wiedział, skąd zna delikatne rysy jej twarzy i kształty jej postaci. Widział je wielokrotnie, rzeźbione na ścianach zielonej świątyni i poukrywane w bogatych domach. Widział wiele takich twarzy, surowych i drobnych, o wielkich oczach i drobnych ustach, a każda z tych twarzy należała do elfa, rasy pięknej, dumnej i wygnanej ze swej ojczyzny. Cisza brzęczała wokół nich, niczym zbyt mocno napięta struna. Odwrócił się delikatnie na pięcie i wyszedł.
-Złap tyle snu ile potrzeba – rzucił już zza drzwi. – Jutro czeka nas daleka droga.
Dopiero kiedy zamknął za sobą drzwi podniosła głowę, a jej dłoń bezwiednie poszukała rękojeści miecza, który obiecywał zemstę i spokój.

***
Jeśli mroku szukasz – życie dostaniesz, jeśli światła szukasz – życie dostaniesz. Ale jedno tylko snem będzie, a drugie tylko wahaniem. Bo kto nieszczęścia pragnie, ten nieszczęście znajduje.

Ranek, taki sam jak wiele poprzednich ranków, powitał ich mrozem i bielą. Spotkali się przy wyjściu i bez słowa, ręka w rękę, ruszyli w dalszą podróż. Wydawało się, że tak jest dobrze, że nie trzeba nic mówić, a cisza jest najlepszą towarzyszką dwojga istot zagubionych na śnieżnym pustkowiu.
Zanim dotarli do podnóża Graghen, zdążyli się porządnie zmęczyć. Góra była wysoka, a jej
zbocza strome. Wbijała się szpikulcem w niebo niczym ogromna, zwężająca się ku górze kolumna, którą ktoś, niewiadomych powodów porzucił na środku równiny. Nie pasowała do krajobrazu, wydawała się nienaturalna i drażniła oczy. Graghen, góra magów, równie stara jak sama magia, równie niedostępna i niebezpieczna. Niegdyś zamieszkiwali ją najpotężniejsi czarodzieje, a było to jeszcze na wiele pokoleń przed nadejściem Thago, wiele pokoleń nawet przed nadejściem elfów, które wzniosły piękne miasto Ab’eule’mirthel. Magowie opuścili Graghen, ale pozostawili po sobie wiele mrocznych legend i wiele niewyjaśnionych zagadek, a setki śmiałków przybywało do jej stóp, zarówno po to by zejść z niej szczęśliwym, jak i po to aby przepaść na zawsze w jej czeluściach. Była czarna, obca i niedostępna.
Śnieg wirował srebrnymi płatkami wokół głowy Ainan i wokół jej twarzy, szczelnie ukrytej pod kapturem. Miecz rozwibrował się sobie tylko znaną pieśnią, niczym pies powracający do właściciela po długich latach rozłąki.
-Chcesz posłuchać opowieści? – doszło ją pytanie Singene, ale nie zareagowała. Jej oczy błądziły w poszukiwaniu ścieżki, a stopy same prowadziły pod górę.
-Opowiem ci opowieść, ale to nie będzie piękna opowieść. – szepnął Singene tuż przy niej. Słyszała za sobą jego oddech i wiedziała, że podąża za nią.

Był kiedyś, mag, okrutny, stary i złośliwy, którego radowały nieszczęścia spadające na ludzi wokół niego. Część sam sprowadzał, a części po prostu nie chciał zapobiec.


- Znam tę historię, nie musisz mi jej powtarzać – przystanęła na chwilkę na niewielkiej półce. Przed nią czerniała tylko stroma ściana. Ręce miała zgrabiałe od mrozu, a miecz ciążył nieubłaganie. Magia była w tym miejscu nieuchwytna i wymykała jej się spomiędzy palców. Stara siedziba czarodziejów… Singene był tuż za nią.

Jedynym życzeniem maga było to, aby doprowadzić kogoś do rozpaczy. Nie takiej zwykłej, codziennej, ale do skraju wytrzymałości, kiedy to oszalały od nieszczęścia człowiek skakał z najwyższej wieży zamku albo publicznie otwierał sobie żyły. Tak, to były czyny, które radowały starego czarnoksiężnika.


Wytarła zgrabiałe ręce o skrawek sukni i odrzuciła kaptur z głowy. Jasne włosy wymykały się spod naprędce założonego rano czepka. Szukała drogi i musiała skupić na tym wszystkie swoje siły.

Pewnego dnia do bram zamku maga zapukało dwoje dzieci – dziewczynka i chłopiec. Dziewczynka miała zaledwie czternaście lat, była drobna i ładna, choć pozbawiona królewskiej piękności kobiet, które zazwyczaj maga otaczały. Jej brat, nieco starszy, był dzielnym młodym człowiekiem, który chronił siostrę przed wszelkimi zagrożeniami jak tylko mógł. Ale zły los wygnał dzieci z domu i skazał na poniewierkę. Przerażone, szukały schronienia i wszędzie im odmawiano. Dopiero zimne zamczysko starego maga otwarło przed nimi swoje podwoje i wpuściło do środka. Gdy tylko czarnoksiężnik ujrzał dziewczynkę, zapłonął do niej miłością, ale miłością chorą, podłą i występną. Zanim dzieci zdążyły się zorientować, mag zniewolił i zabił dziewczynkę, a chłopca wtrącił do celi gdzieś na szczytach Graghen. Pogrążony w rozpaczy chłopiec rzucił się z okna prosto na skały. Ale przecież, gdy go znaleźli, żył jeszcze. Zdążył wypowiedzieć przekleństwo.


Odwróciła się nagle, a powieki drgały jej gwałtownie, choć ich nie podniosła.
-Mówiłam ci, że znam tę opowieść.
Singene uśmiechnął się i kontynuował swą opowieść.

Ostatnią rzeczą jaką złapał był miecz gwardzisty, który się nad nim nachylił. W niego chłopiec wlał całą swoją nienawiść i cały żal za siostrę i za siebie. Tym mieczem w rok później zgładzono maga, podczas buntu uciskanych podwładnych. Krew spłynęła wzdłuż ostrza, ale nie nasyciła pragnienia…


Wiatr hulał pomiędzy kamieniami, czasem cichnąc do szeptu, to znowu uderzając z mocą grzmotu. Śnieg wirował w jakimś niezwykłym, roztańczonym rytmie, którego człowiek nie był w stanie ogarnąć.
-Znasz ten miecz, prawda? – odezwał się w końcu grajek. Poza nim rozpościerała się wąska ścieżyna, którą się wspinali i wąska gardziel przepaści. – Zostało ci jeszcze kilka chwil i dotrzesz na miejsce. Do jaskini, która powstała tam, gdzie roztrzaskało się ciało chłopca. Tak mówi legenda.
Ignorowała go zaciekle, wspinając się co raz szybciej i szybciej.
-Legenda także mówi, że kilka lat temu jaskinię odwiedziła królowa Bei i zabrała stamtąd ów feralny miecz, by umieścić go w zielonej świątyni. Bezdzietna Bei zatroszczyła się o przyszłość swego miasta. Kto wejdzie do jaskini z mieczem i wyjdzie z niej żyw godny jest władać Abaul. Myślała, że da przez to bezpieczeństwo swoim poddanym. Ale nie przewidziała ciebie.
Białe włosy Ainan wysypały się spod kaptura i powiewały za nią niczym biała chorągiew śmierci. Nie spuszczała ze ścieżki oczu, a jej kroki były drobne i szybkie.
-Pamiętaj jednak, że Bei nie działała sama. Znała się na magii, ale tylko na tyle na ile pozwalały jej możliwości zwykłego człowieka.
Elfka zatrzymała się. Tuż przed jej oczami wyrósł ciemny otwór jaskini. Serce trzepotało jej niczym ptak zamknięty w klatce.
-Ty coś wiesz… - wyszeptała. – Nie powiesz mi, prawda?
-Idź, dziewczyno. – usłyszała tuż za sobą. – Ale nienawiść prowadzi tylko do nieszczęścia, pamiętaj o tym.
Podtrzymał ją, gdy przekroczyła skalny próg i zagłębiła się w ciemność jaskini. A potem chwycił mocno, gdy nagle osunęła się bezwładnie i zwisła na jego ramionach.

***

To nie była jaskinia, ale przestronny świat, wypełniający wnętrze pieczary, świat w kolorze karmazynu i sadzy. Ainan rozejrzała się z niepokojem. Niebo było barwy krwi i zwieszało się ponuro i nisko, niczym strop jaskini. Zorientowała się, że stoi całkiem naga, a jedyną rzeczą, którą ma przy boku jest miecz. Jego ostrze wibrowało teraz radosną pieśnią i lśniło jakimś przydymionym blaskiem, od którego trudno było oderwać oczy. Cały świat, schowany we wnętrzu jaskini zdawał się kurczyć i rozprężać na zmianę, osaczając ją i budząc w jej zmysłach przerażenie. Postąpiła kilka kroków na przód. Trawa w kolorze posoki była miękka i przyjemna dla bosych stóp, ale jednocześnie nienaturalnie chłodna. Stała na szczycie niewielkiego wzgórza i rozglądała się wokół. U stóp wzgórza rozciągała się puszcza i nikła, hen, daleko, za horyzontem. Była ciemna i gęsta, kojarzyła się z cieczą podpływającą do wyspy, by ją pochłonąć. Strach podszedł Ainan wysoko do gardła i tam zacisnął swoje kleszcze. Miecz wibrował nagląco. Zbocze było strome i szło się po nim szybko.

Grajek położył dziewczynę na ziemi i usiadł obok. Flet sam znalazł się w jego rękach i melodia poczęła sączyć się spomiędzy jego palców. Elfka leżała na ciemnej podłodze jaskini, blada i nieobecna, w aureoli białych włosów. Wyglądałaby jak widmo czy upiór, gdyby nie ciemniejsza kreska zaciśniętych ust i nerwowe drgania policzków. Flecista siedział na podłodze i czekał.

***

Puszcza była gęsta i ciemna niczym gorzki syrop. Czerwone światło z rzadka przesączało się przez liście, a słodkawy odór, ni to zgnilizny, ni to ziemi przesycał powietrze, wciskał się w nos i usta by dotrzeć aż do płuc. Dżungla żyła, niczym wrzód, niczym choroba ułożyła się na ziemi barwy rdzy i otoczyła Ainan czarną otchłanią. Wokół niej krążyły szepty, piski i pochrząkiwania, jednak nic nie pojawiło się w zasięgu wzroku. Duchota i gorąco zawisło niczym kat nad głową elfki, a jej ciało perliło się potem. Dyszała ciężko, zaciskając kurczowo miecz w obu rękach, a on dawał mętne, niebieskawe światło, którym starała sobie rozjaśniać drogę. Wąska ścieżynka prowadziła prosto, pomiędzy drzewami, ale gałęzie zwieszały się nisko i wplątywały w jasne włosy, drapały ciało i starały się dosięgnąć oczu. Syki i świsty po obu stronach ścieżki nasilały się z każdym krokiem, teraz słychać było także tupot drobnych nóg, trzask łamanych gałęzi i nieprzyjemne mlaśnięcia ziemi, gdy przemieszczało się po niej jakieś większe stworzenie.
Drzewa skończyły się nagle, wypuszczając ją na niedużą polankę pokrytą trawą i niewielkimi kamieniami. Na jednym z nich siedziała stara kobieta o żółtych oczach strzygi i zakrzywionych, poskręcanych reumatyzmem palcach. Ainan ścisnęła mocniej miecz, czując jak mokre od potu dłonie ślizgają się po metalowej rękojeści. Starucha podniosła się powoli i ruszyła w stronę dziewczyny, a jej żółte oczy lśniły w poszarzałej twarzy. Skrzekliwy głos rozbrzmiał tak niespodziewanie, że elfka prawie krzyknęła, a miecz wyślizgnął się z jej palców.
-Na środku pola stoi studnia, głęboka i omszała. Kiedy sięgniesz w głąb sama , nic nie dostaniesz. Kiedy sięgnie po nią żebrak, nic nie dostanie. Kiedy sięgnie po nią król, nic nie dostanie. Ale dziewczyna, która przychodzi do niej codziennie, czerpie pełne wiadra i zanosi starej sąsiadce o opuchniętych nogach. Wiesz o co cię zapytam, Ainan?
Skinęła głową i podniosła miecz leżący na trawie. Strzyga wpatrywała się w nią uważnie, a jej oczy iskrzyły w mroku.
-Woda płynąca w studni nazywa się współczuciem. A dziewczyna może z niej czerpać, bo nie sięga po nią dla siebie, ale dla kogoś innego.
-Jeśli skowronek chwyta co dnia jedno źdźbło trawy i zawsze zanosi je do najwyższej wieży zamku położonego na najwyższej górze i wręcza je dziewczynie plotącej z niego sznur, dzięki któremu ucieknie niegdyś z zamku, jak to nazywamy?
-Wiernością, strzygo.
-Pewna piękna dziewczyna odmówiła swego wianka wszystkim zalotnikom, a nie oparła się tylko jednemu. Jakie było jego imię?
-Śmierć.
-Kiedy mury miasta Saeth runęły, ludzie uciekli w popłochu, na miejscu został tylko stary ogrodnik pielęgnujący róże swej zmarłej pani. Dlaczego?
-Zatrzymała go miłość.
-Piękne, nieprawdaż? Takimi zagadkami zabawiali się najstarsi z magów, urządzali turnieje i przerzucali się nimi, niczym zabawkami. Czytałaś wiele ksiąg, Ainan Bez Serca, znałaś odpowiedzi na wszystkie pytania. Nie trudno było zgadnąć, że przedwieczne łamigłówki znowu kiedyś odżyją, prawda? Odejdź stąd, dziewczyno, nie wracaj do mnie, bo nie ma tu miejsca dla takich jak ty.
Znikła równie nagle jak się pojawiła, tylko żółte, mądre oczy wisiały jeszcze chwilę w powietrzu niczym dwa jarzące się kłębki bursztynu. A gdy zgasły, puszcza zstąpiła się i wchłonęła polankę w siebie.
Teraz ciemność wydała jej się jeszcze straszniejsza, lepka i oślizgła niczym żywe zwierzę. Starała się oddychać jak najpłycej, a jej kroki były prędkie. Drzewa pochylały się nad nią w niemej parodii prawdziwego lasu, wyciągały ku niej upiorne gałęzie, niczym demony albo smoki. Na chwilę pozwoliła by strach przejął nad nią władzę i puściła się pędem wąską ścieżyną, ściskając w ręku kurczowo rękojeść, jakby miała jej dać nadzieję i otuchę. Ale miecz pulsował nienawiścią i żądzą mordu i Ainan wzdrygnęła się, kiedy sobie przypomniała jaki był jego początek. Singene niepotrzebnie o tym wspominał, zrobił to specjalnie, wiedziała o tym. Ale ta wiedza bynajmniej nie zmniejszyła jej lęku, choć jeszcze nie tak dawno obiecywała sobie, że nie przestraszy się nikogo, że zachowa zimną krew i wykona zadanie do końca. I nic nie stanie jej na przeszkodzie.
Zatrzymała się na chwilę, serce biło jej jak oszalałe, a gardło i płuca piekły przy każdym oddechu. Postąpiła bardzo lekkomyślnie pozwalając sobie na bieg. Powinna była zachować siły na ważniejsze sprawy. Spojrzała w niebo, nadal brudnoczerwone i nieprzyjazne. Ruszyła dalej ostrożnie, uważając na każdy krok i nasłuchując uważnie. Czuła obecność istot otaczających ją ze wszystkich stron, ale gdy tylko obracała głowę, by na nie spojrzeć, umykały z zasięgu jej wzroku. W końcu dojrzała ciemny, nienaturalny kształt skulony na jednej z gałęzi. Równie dobrze mógł być to zdeformowany konar jak i istota, która na nią czekała. Jednak po chwili stworzenie poruszyło się i rozłożyło skrzydła, wydając jednocześnie z gardła przeraźliwy skrzek. Zapłonęły żółte, pełne nienawiści ślepia i stwór wzbił się w powietrze. Nie miała pojęcia co to było, ale wiedziała, że zamierzało ją zaatakować. Sprytnie znikło z jej pola widzenia, choć było tak duże jak spory koń, nieforemne i opierzone. Rozejrzała się nerwowo i uniosła miecz do góry w obronnej pozycji. Jedną ręką próbowała zaczerpnąć magii, ale ta, mimo iż otaczała ją ze wszystkich stron, unikała jej dłoni, niemal na przekór wijąc się pomiędzy palcami i wyślizgując spomiędzy nich kapryśnie. Ainan przygryzła wargę.
Ostrzegł ją tylko przeraźliwy skrzek pikującego stwora. Miał orle skrzydła i orlą głowę, choć jego dziób najeżony był ostrymi zębami, cztery łapy o długich, zakrzywionych szponach i ogon zakończony kolczastą kulą. Zapomniany twór jakiegoś szalonego maga, który przetrwał w tym nie-świecie i odżywiał się głupcami, którzy byli na tyle naiwni, by tu wejść. Ale Ainan nie była naiwna. Uniosła miecz. Pierwszy cios minął ptaka niemal o włos i tylko zręczny uskok uratował dziewczynę przed haczykowatymi szponami. Stworzenie zawróciło i ponowiło atak. Przyczaiła się, starając się skoncentrować na tej jednej, jedynej czynności. Kolejny wyprowadzony sztych sięgnął celu, ale ostrze ledwo zadrasnęło bok potwora, niemal nie przebijając się przez grubą warstwę piór. Ale nawet ta niewielka ilość krwi, która spłynęła po zbroczu sprawiła, że miecz zapulsował niebieskawym światłem i stał się jeszcze chłodniejszy w dotyku. Ainan niemal wypuściła go z ręki. Ptaszysko przysiadło na drzewie, obserwując ją żółtymi oczyma i mogła jedynie czekać na jego następny atak. Albo pójść dalej. Przesunęła się powoli do przodu. Stwór zaskrzeczał i rzucił się na nią z jeszcze większym zacięciem niż poprzednio, owionął ją zapach zatęchłych piór, zgnilizny i nieujarzmionej magii. Odbiła cios pazura skierowany wprost na nią i przypadła do ziemi, rozpłaszczając się niczym żaba. Czuła, że jest zmęczona dzisiejszą wspinaczką na górę magów, biegiem, emocjami, które opanowały ją, mimo iż starała się nie dopuszczać ich do głosu. Jej mięśnie drżały, a oddech był prędki i urywany. Czekali oboje, obserwując się i starając wzajemnie poznać swoje wady i mocne strony. Przeczuwała, że z każdym atakiem stwora jej szanse maleją. Puszcza wysysała z niej siły niczym żywa istota, odbierała dech, utrudniała koncentrację. Ainan nie miała zbyt wiele czasu na zastanawianie się, poderwała się gwałtownie i cisnęła miecz w kierunku ptaszyska, celując prosto w jego serce. Przez ułamek sekundy pomyślała, że chybiła, rękojeść zlała się w jedno z szarością piór stwora. Ale po chwili stworzenie wydało z siebie przeraźliwy, przepełniony bólem skrzek, a miecz rozbłysnął tak intensywnym błękitnym światłem, że musiała zamknąć oczy i przycisnąć dłonie do powiek, by jej nie oślepiło. Gdy odważyła się spojrzeć ponownie stwora już nie było, a broń leżała u jej stóp, pokryta cienką warstwą szarego popiołu. Wzdrygnęła się i wytarła ostrze o wilgotną ziemię.

***
Melodia fletu płynęła, usypiająca, jednostajna, jakby na przekór otaczającym grajka groźnym skałom Graghen. Wiatr porywał dźwięki i unosił je ze sobą wysoko do góry tak, że piszczałka grała z własnym, zwielokrotnionym echem, dopasowując się do niego i przeplatając z powracającą melodią. W końcu Singene odsunął instrument od ust i schował go do sakwy. Podniósł się z ziemi, ruchem płynnym jak u kota albo tancerza i równie gładkim gestem wyjął z pochwy długi, połyskujący sztylet. Ukląkł nad dziewczyną i przystawił jej ostrze do piersi, w każdej chwili gotowy do pchnięcia. Jego oczy migotały srebrem i szarością, gdy wpatrywał się z napięciem w jej twarz w oczekiwaniu na jakikolwiek, choćby najdelikatniejszy ruch.


***
Potem była tylko cisza, jakby ponury świat ukryty w przedwiecznej górze magów wstrzymał na chwilę oddech i z przejęciem spoglądał na dziewczynę, która miała odwagę zajść tak daleko. Nie widziała kości, ale wiedziała, że leżą gdzieś tam, tuż poza zasięgiem jej wzroku, a może po prostu okryte iluzją, która ogarnęła jej umysł i ciało i omamiła wszystkie zmysły. Włosy, rozpuszczone aż do stóp, okrywały ją niczym płaszcz i wyglądałaby jak księżniczka z bajki, gdyby nie miecz, iskrzący chłodnym blaskiem, miecz którego dotyk palił jej skórę. Czuła jego pragnienie, otaczała ją niemal namacalna nienawiść, którą podsycała jej własna i która pchała ją do przodu niczym niewidzialna ręka.
Nie była ciekawa co znajduje się przed nią, wiedziała, że świat, stworzony kiedyś przez Bei i potężnego maga będącego na jej usługach, zatrzyma ją sam i wystawi ją na trzecią, ostateczną próbę.
Szła więc z oczyma na wpół przymkniętymi, tak jak to miała zawsze w zwyczaju, dopóki ścieżka nie rozszerzyła się i nie zmieniła w polanę, rozłożystą i zieleniącą się świeżą, ostrą trawą, pachnącą świeżością i radością. Las wycofał się poza jej obrzeża i ciemniał teraz w znacznym oddaleniu. Gdzieś na jej środku siedziała postać, odwrócona tyłem i okryta płaszczem, a w jej postawie było coś delikatnego i groźnego zarazem, niczym czający się w trawie wąż.
Łąka była piękna, ukwiecona, zielona i kusząca, ale Ainan nie widziała tego, skoncentrowana jedynie na czekającym ją zadaniu, wpatrując się pilnie w plecy postaci. Przypominała jej kogoś, w nieuchwytnej linii kręgosłupa, w pochyleniu okrytej kapturem głowy, w subtelności nieuświadomionych ruchów rąk bawiących się skrajem płaszcza. Jednak stała na tyle daleko, by nie móc się zorientować kogo naprawdę przed sobą widzi. Usłyszała za sobą ruch i błyskawicznie obróciła się, wyciągając miecz przed siebie i starając się jednocześnie nie stracić z oczu postaci stojącej na środku polany. Ostrze miecza połyskiwało zimno i rzucało mdławe światło na świeżą trawę. Z tyłu stała wiedźma, ta sama, którą Ainan spotkała na pierwszej polanie. Wspierała się na długim, zakrzywionym kosturze i wpatrywała się w dziewczynę uważnie, swymi małymi, przenikliwymi oczami. Ainan cofnęła się trzy kroki, aby mieć dobry widok na obie postacie.
-Ainan Bez Serca, nadeszła twoja ostatnia próba. Próba poświęcenia, Ainan, słowo, które w twoich ustach zostało wypaczone i zmienione. Masz odwagę się zmierzyć z trzecim zadaniem?
Elfka nie podniosła wzroku, wciąż okrywając powiekami oczy, ale na jej usta wypełzł zimny, okrutny uśmiech.
-Zapewniam cię, wiedźmo, że dobrze znam znaczenie i ciężar tego słowa. Gdybym go nie znała, nie byłoby mnie tu, gdzie jestem.
Wiedźma nie odpowiedziała, ale patrzyła w jej twarz odważnie, próbując zajrzeć pod opuszczone powieki. Ale uśmiech dziewczyny był zimny i bezwzględny, jak miecz, który trzymała w ręku, a oczy okryte powiekami i niedostępne. Starucha wyciągnęła rękę, pokrzywioną i sękatą niczym stary konar i wskazała postać, która nadal tkwiła na środku polany.
-Tam jest twoja korona, Ainan – powiedziała skrzekliwym glosem – Tam jest twoja przyszłość i twój cel. Ale zdobyć go możesz tylko mieczem i nienawiścią, bo tylko z tym tutaj przyszłaś.
Postać odwróciła się powoli i zdjęła okrywający ją płaszcz. Jasne włosy rozsypały się złotą kaskadą po jej plecach, zielone oczy spojrzały na Ainan śmiało i z jasnością. Dziewczyna zachwiała się i cofnęła kilka kroków, opuszczając miecz i wspierając go ciężko o trawę.
-Nie... – szepnęła.
Stały naprzeciwko siebie, obie drobne, delikatne, zielonookie. Złotowłosa i białowłosa, ale podobne do siebie jak dwie krople wody, podobne do siebie w rysunku ust i kształcie nosa, podobne do siebie w bladości cery i charakterystycznym uniesieniu jednej brwi, gdy mierzyły siebie nawzajem poprzez zieleń polany. W końcu złotowłosa uniosła w górę obie ręce i wyciągnęła je do Ainan, uśmiechając się ciepło i zachęcająco.
-Córeczko – powiedziała.
Ainan stała, ściskając rękojeść miecza, ale rękojeść była chłodniejsza niż kiedykolwiek. Skamieniał każdy rys jej twarzy, oddech stał się niespokojny i urywany. Jednak nie cofnęła się ani nie odpowiedziała, stała niczym kamienny posąg, zimna, nieruchoma i nieubłagana.
-Wiesz co trzeba zrobić. – rozległ się tuż za nią skrzekliwy głos wiedźmy – Masz w ręce miecz, a w sercu nienawiść i zdecydowanie. W momencie kiedy ona zginie, ty zyskasz to, co jej przysięgłaś przynieść. Ty wiesz, że to tylko duch, zjawa, że w realnym świecie dawno już jej nie ma, że zginęła pewnej zimy z głodu, gdy nie znalazłaś nic do jedzenia, a ludzie z wioski wyrzucili cię za próg, na pewną śmierć. Jednak to ty przeżyłaś, nie ona, byłaś silniejsza, choć wtedy modliłaś się by było odwrotnie. Ty zawsze byłaś silna. Wiesz, że raz już ją zabiłaś, czemu więc wahasz się uczynić to drugi raz? Przywiodła cię tu nienawiść i chęć zemsty, Ainan Bez Serca, wiec pokaż jak wiele możesz dla niej poświęcić.
Miecz był ciężki niczym ołów, a ręka osłabła i niezdolna do posłuszeństwa. Gdzieś w środku, w gardle, narastał krzyk, potężny, nieubłagany i pełen rozpaczy, ale ten krzyk uwiązł w krtani i nie wydostał się na zewnątrz, zduszony i bolesny. Z pomiędzy rozchylonych ust Ainan dobyło się westchnienie, lekkie i ulotne niczym wiatr. Złotowłosa stała na środku polany i wyciągała ku niej delikatne ramiona, przywołując ją do siebie pieszczotliwie, jak zawsze zwykła to robić. Elfka zamknęła oczy i uniosła miecz.



***
Singene zaciskał dłoń na rękojeści sztyletu i czekał, gotowy pchnąć w każdej chwili, spokojny i pewny siebie. Elfka leżała na ziemi bez ruchu, krople potu wystąpiły jej na czoło, a usta zaciśnięte w wąską kreskę, leciutko drżały. Powietrze wibrowało od mocy, nieujarzmionej i rozszalałej, ale grajek nawet nie drgnął i nie odwrócił głowy, choć gorące podmuchy szarpały mu ubranie i targały włosy.
Ainan wyprężyła się nagle i zupełnie niespodziewanie, usta otworzyła jak do krzyku, choć nie dobył się z nich żaden dźwięk. Sztylet zagłębił się nieco w skórę na jej piersi, rysując pod warstwami sukien długi, krwawy ślad.
Lecz Singene nie zwrócił na to uwagi, tak jak nie patrzył na jej drobne ręce, zaciskające się konwulsyjnie wzdłuż boków, na drżenie napiętych mięśni i miecz, który z brzękiem upadł na ziemię tuż obok jego kolana. Patrzył tylko w jej oczy, ogromne, szeroko otwarte i zielone niczym wiosna, wypełnione przerażeniem, nienawiścią i bólem, ale nadal piękniejsze niż dworskie szmaragdy, hipnotyzujące i głębokie jak woda górskiego jeziora. I patrzył na dwie wielkie łzy toczące się wzdłuż jej skroni i niknące na kamiennej posadzce. I dopiero wtedy pojął, jak bardzo jest niebezpieczna. Graghen zadrżał.

***
Obudziła się dopiero wiele godzin później, ale mimo iż leżała na kamiennej posadzce, nie było jej zimno ani niewygodnie. Na skroni czuła delikatny ucisk diademu, złotego i wysadzanego drogimi kamieniami, diademu królowej, który pamiętała bardzo dobrze, choć trzymała go w rękach jedynie przez chwilę, okrwawiony i splątany. Pieczara była pusta i ogromna, wypełniona magią po same brzegi, choć ta magia nie była już skierowana wbrew niej, ale przepływała swobodnie wokół jej palców. Stanęła u wyjścia z jaskini, spoglądając w dół, na zaśnieżoną równinę. Gdzieś daleko, na północy, niczym maleńka kropeczka, szarzały mury Abaul, jej królestwa, jej stolicy, jej zdobyczy. Diadem na jej włosach płonął jasnym blaskiem, a miecz pobrzękiwał cicho w pochwie.

Mówią, że gdy kierowała się w stronę Abaul, stanęła naprzeciw smoka i pokonała go. Mówią, że gdy rzeka wystąpiła ze swego koryta, by zagrodzić jej drogę, uciszyła ją jednym ruchem ręki. Mówią, że jej włosy stały się jeszcze bielsze, a oczy, których już nie zakrywały powieki, błyszczały wiosną i mocą. Mówią także, że tysiąc mężczyzn, młodych i starych, ujrzawszy ją spieszącą drogą, pokochało ją, porzuciło swoje żony i gospodarstwa i udało się jej śladem. Bo jej oczy skrywały w sobie obietnice, którym żaden z nich nie potrafił się oprzeć i były oczami ukrytego w niej demona, a jej ślady znaczyły kwiaty i zieleniejąca trawa.


***

Kiedy przeszła przez bramy zagrały trąby, zaklęte w murach i milczące od śmierci królowej Bei. Ludzie oglądali się za nią i przyklękali na jej widok, pragnąc oddać jej cześć, ale ona nie spojrzała na żadnego z nich i podążała brukowaną drogą wprost do pałacu. Mimo jej szarych sukien i wymiętego, podróżnego płaszcza nikt nie wątpił, że królowa powróciła i zdąża odebrać należne jej miejsce i przyjąć hołdy od zaskoczonych mieszkańców. Wielu więc szlacheckich domach rozpoczęło się gorączkowe przygotowanie, kobiety szyły mężom nowe szarfy i poprawiały stare suknie, a każda suknia miała kolor bieli i zieleni, bo tylko te kolory zdawały się być odpowiednie, by oddać jej cześć.


***
Główna komnata zamku zbudowana została z różowego marmuru, ale posadzka była czarna i lśniąca i odbijała każde, najmniejsze stąpnięcie. Sala była przeogromna, rozlewała się szeroko i daleko, niczym jezioro o czarnych wodach, a łukowate sklepienie ginęło gdzieś w mroku. Na środku komnaty, na podwyższeniu stał tron obity czarnym aksamitem, o złotych, rzeźbionych wykończeniach, elegancki, dostojny i wzbudzający szacunek, nawet gdy stał pusty. Jednak u jego stóp ktoś siedział, wyciągając nogi przed siebie i pogwizdując cicho przez zęby. Melodia była zawiła i pełna smutku. Ainan podeszła cicho i stanęła przed nim, skrywając swoje oczy za firanką z rzęs. Dość miała mężczyzn, którzy podążali jej śladem i wypatrywali jej gdziekolwiek nie poszła i nie miała najmniejszej ochoty zyskiwać kolejnego. Jej dar był jednocześnie przekleństwem, o czym niejednokrotnie się przekonała. Ale zanim zdążył na nią spojrzeć, zdążyła zobaczyć jego oczy. Jego oczy, szare niczym popiół i szare jak stal, srebrzące się niczym niebo przed burzą, znajome i obce jednocześnie, przerażające i łagodne. Odwróciła jednak wzrok szybko, by nie mógł pochwycić jej spojrzenia, zła i zaniepokojona. Wstał, gdy podeszła do niego i skłonił jej się z gracją, ale oszczędnie.
-Jestem Ainan, prawowita królowa Ab’eule’mirthel i przyległych ziem.
-Witam, pani Ainan – skłonił się ponownie, ale jego oczy zabłysły dziwnie. – Witam tę, o której mówią, że jest Bez Serca, choć podąża za nią tysiąc mężczyzn, którzy pragną aby było inaczej.
Zmarszczyła brwi, ale nie odpowiedziała. Jego ruchy, jego twarz była znajoma, ale bardzo odległa i niedostępna jej pamięci.
-Widziałam cię już kiedyś?
-Nie raz, pani.
Niewielkim gestem dłoni zaczerpnęła magię i wysłała ją w jego kierunku, ale odbiła się od czegoś, niczym od tarczy. Niemal sapnęła ze złością, gdy zobaczyła jego drwiący uśmiech.
-Dlaczego tu jesteś?
-Aby nie dopuścić do tego, co postanowiłaś, pani. Nie pozwolę na to.
***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sih dnia Nie 15:29, 24 Wrz 2006, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sirocco
Dziecię Gwieździste



Dołączył: 12 Sie 2005
Posty: 326
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z piekarnika

PostWysłany: Czw 23:13, 17 Sie 2006    Temat postu:

nikomu się nie chce czytać, bo długie.

a ja wam radzę, przeczytajcie, bo warto. naprawdę dobre to jest. rasowe fantasy. mi się bardzo podobało. (zresztą, Sih o tym wie ;>)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sih
Pawie Piórko



Dołączył: 10 Lip 2006
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:27, 24 Wrz 2006    Temat postu:

Nie zmieściło się wszystko w jednym poście, moje niedopatrzenie Smile Teraz lepiej?


___________________________________

Magia, kierowana ich dłońmi i umysłem wybuchła jednocześnie, wzbijając się kolorową fontanną aż pod ocieniony sufit, otaczając ich kręgiem o barwach tęczy, wzburzając ich włosy i wplątując się pomiędzy nie swoje połyskujące nici. Oboje stali, wyciągając przed siebie ramiona, niczym tarcze, a żywioł szalał wokół nich, niczym spuszczony z uwięzi pies, wybuchał w powietrzu iskrami i oplątywał ich barwnymi sieciami. Ściany komnaty zachybotały, a kolumny wspierające sufit zatrzeszczały, żadne z nich jednak się nie cofnęło nawet o krok.
-Widziałaś mnie w gospodzie, gdy podawałem ci jadło – zaczął mężczyzna – I widziałaś mnie w bibliotece, gdy moje ciało było poskręcane niczym stary konar drzewa. Widziałaś mnie w przechodniach mijających cię na ulicy i w kobiecie, która kładła pościel na twoim łożu, w dziecku żebraka i w dostojnym księciu.
-I widziałam cię w zielonej kaplicy, gdy dawałeś mi miecz – szepnęła. – I widziałam cię, gdy opowiadałeś mi legendy i przygrywałeś na flecie, Singene. I gdy okryłeś mnie kocem, gdy było mi zimno.
-Nie nazywam się Singene. Nie jestem ani kapłanem, ani tamtym starym bibliotekarzem.
-Kim więc jesteś?
Magia szalała wokół nich burzą i iskrami, huczała niczym wiatr i nadawała powietrzu zapach morskiej wody.
-Widziałem cię Ainan, kiedyś schodziła z gór, by zemścić się nad Abaul. Obserwowałem twoje kroki, dyktowane nienawiścią do rasy, która skazała twoją własną na wygnanie. Znam historię twoją i twojej matki, pięknej, złotowłosej elfki, która uwiodła demona, aby urodzić dziecko zdolne dokonać zemsty. I karmiła cię od kiedy byłaś maleńką dziewczynką opowieściami o złych ludziach i ich zdradzieckich czynach, o napadach, wojnach i głodzie i pokazywała ci głód, gdy mieszkałyście samotnie w górach. Jednak ty, jako dziecko, nie chciałaś i nie potrafiłaś nienawidzić i bawiłaś się z dziećmi z okolicznych wiosek, śpiewałaś ludzkie piosenki, a twoje oczy były pełne radości i życia, bo dzieci przynosiły ci jedzenie, byście nie umarły z głodu. I robiły to, póki nie dorosłaś i nie obudziła się w tobie krew twego ojca, demona, który zostawił ci w darze oczy, którym żaden mężczyzna nie jest w stanie się oprzeć. Tak jak nie oparli się tobie twoi dawni towarzysze zabaw, a ich żony nie wygnały cię z wioski, skazując na głód i poniewierkę. Twoi właśni rodzice sprowadzili na ciebie przekleństwo, którego nie możesz się pozbyć. Przysięgłaś zemstę – za co? Za nienawiść i zapamiętanie twojej matki? Za obrazę, której nawet najstarsi z twego ludu nie pamiętają? Ty nie wiesz sama, Ainan Bez Serca, bo nikt ci tego nigdy nie tłumaczył, tylko zatruli ci duszę i odebrali rozum.
Rzuciła się na niego, otoczona magią niczym zbroją, ale odsunął jej ręce od swojej twarzy i przytrzymał mocno, gdy się wyrywała. Miotała zaklęcia, jedne po drugim, ale trafiały na nieprzebytą tarczę, równie silną, jak jej własna magia. Ale jej złość była gwałtowna i paląca i musiał w końcu ją puścić, gdy ogień poparzył mu dłonie, a lód wycisnął oddech z piersi. Cofnęła się, a na koniuszkach jej palców i we włosach wciąż iskrzyła moc, czyniąc ją piękną niczym mieszkankę innych, nieziemskich sfer.
-Kim jesteś? - spytała w końcu. – Magu, który strzeżesz Ab’eule’mirthel niczym smok własnego legowiska. Słyszałam o tobie, ale nikt nie powiedział mi, kim jesteś naprawdę.
Powoli podniosła opuszczone powieki i spojrzała mu w twarz. Drgnąłby, gdyby nie widział jej źrenic już wcześniej, a ich zieleń nie zapadła mu tak głęboko w pamięć, że widział je w każdej minucie i przypominał z każdym oddechem. Spoglądała na niego z pogardą i tryumfalnym uśmiechem, ale jej oddech był przyspieszony, a palce niecierpliwie bawiły się nitkami magii wzbierającymi przy brzegu jej sukni. Po raz pierwszy spojrzała mu prosto w oczy, szare niczym niebo przed burzą i srebrne niczym popiół, na jego twarz, spokojną i przystojną, na jego postać, niczym rzeźbioną w kamieniu przez największego z mistrzów. I przypomniała sobie piosenki, które jej śpiewał podczas ich wspólnej podróży i legendy, którymi ją zabawiał pośród śnieżnych zamieci.
-Kim jesteś? – powtórzyła.
-Pamiętasz historię, którą ci opowiedziałem? O Ilmayan i Thago i demonie, który ją zabił. I o dziecku, które przed śmiercią wydała na świat.
-Ty jesteś…
-Ja jestem Fiir, syn Thago i Ilmayan, zwanej Neh’baete. I dziecko tego miasta, związany krwią i pamięcią z jego murami i żyjący po to, by je ochraniać, Ainan Bez Serca. I pod moją pieczą znajduje się jedno z trzech źródeł zamkniętych przez mego ojca w czeluściach ziemi.
Podniósł rękę i nagle rozszalała magia opadła i wtopiła się w mury zamku, jakby jej tu w ogóle nie było. Ainan zachwiała się, nagle pozbawiona podpory, samotna i zagubiona. Stali w pustce i ciszy, którą potrafi pozostawić po sobie tylko moc.
-Obserwowałem cię i pilnowałem, gotów cię zabić w chwili, kiedy wiadome będzie, że wygrasz. Dlatego w jaskini w Graghen stałem nad tobą ze sztyletem przytkniętym do twojej piersi i dłonią przygotowaną do pchnięcia. Ale popełniłem błąd, Ainan. Otworzyłaś oczy tylko na chwilę, a ja spojrzałem w nie, ufając, że będę w stanie im się oprzeć. I oparłbym się, gdyby nie ból, strach i zagubienie, które w nich ujrzałem, gdyby nie to, że w tym jednym jedynym momencie, w twoich oczach odbiłaś się ty cała, nie ukrywająca się pod zwykłą maską i nie zasłaniająca magią i nienawiścią.
Podszedł do niej powoli i po raz pierwszy dotknął jej włosów, delikatnych jak jedwab i białych jak śnieg, przesypując je pomiędzy palcami i wdychając ich zapach.
-Chcesz mi odebrać zemstę – powiedziała. – Jedyną rzecz, dla której żyłam i o której marzyłam. Pragnę zniszczyć to królestwo, tak jak wyście zniszczyli i wygnali nas.
Odsunął się trochę i przyklęknął przed nią na jedno kolano.
-Tak, jak mówiłem, Ainan, jestem tu po to, by cię powstrzymać. Proszę więc ciebie, abyś opiekowała się ludem, który ci powierzono, a nie sprowadzała na niego zgubę. Ale ta prośba będzie powtórzona tylko ten jeden raz.
Nie odpowiedziała nic, ale podeszła do niego, gdy wstał i dotknęła ustami jego ust. Nie przerwała, gdy znowu poczuła jego dłoń gładzącą jej włosy i jego ciepły oddech na policzku. Nie potrafiła nic dać oprócz siebie, oprócz tego, co niegdyś zobaczył w jej oczach, a teraz czuł w jej pocałunku i oddechu, w kurczowym zaciśnięciu rąk i łzie spływającej po jej policzku. Trwali nieruchomo, ciesząc się sobą i mówiąc to wszystko, czego słowa ogarnąć nie mogły, a co elektryzowało w każdym dotyku i pocałunku, a sala była cicha i pusta, niczym czarne jezioro. Ainan nie mówiła nic, ale Fiir wiedział, jaka jest jej odpowiedź na jego prośbę, widział to w jej zielonych oczach i czuł w żarze pocałunku, dlatego z jego dłoni wypłynęły grube nici magii i oplotły dziewczynę, uwięziły w nieprzebytej sieci, póki na to pozwalała i póki jej dłonie były łagodne i bezwolne. A kiedy opadła mu na ramię bez sił, podniósł ją jak piórko i zaniósł do najwyższej komnaty w najwyższej wieży i odebrał jej magię i zdjął diadem z jej włosów. Ale zabić jej nie potrafił, oplótł więc okno i drzwi zaklęciami, niczym bluszczem i przekręcił klucz w zamku, aby nikt ani nic nie zakłóciło jej spokoju.
Dwa razy do roku budziła się z głębokiego snu, a wtedy on był przy niej i dawali sobie to wszystko, czego nie mogli mieć przez pozostały czas.
Królestwo przez pierwsze tygodnie czekało na królową, która znaczyła swe kroki zielenią i kwiatami, i których tysiąc wielbicieli stało co dzień pod oknami pałacu. Ale ludzie szybko zapominają i zapomnieli także białowłosą dziewczynę i jej niezwykłe oczy i koronę błyszczącą na jej głowie. Zapomnieli ją tak, jak zapomnieli, że miasto należało kiedyś do elfów, w odległych czasach, gdy magia pływała jeszcze swobodnie po ziemi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lin.
Ruda Wiedźma



Dołączył: 13 Wrz 2005
Posty: 212
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z nieba

PostWysłany: Wto 22:12, 26 Wrz 2006    Temat postu:

Faktycznie warto przeczytać. Smile Niezwykle dobry i ciekawy tekst, bardzo wciągająca historia, ze świetnie zarysowaną fabułą i genialnymi bohaterami. Naprawdę - rasowe fantasy.
Tylko mała uwaga odnośnie przecinków. To nie jest moja specjalność, ale zauważyłam kilkanaście zaplątanych, zbędnych lub brakujących. Może warto byłoby pokazać ten tekst becie?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sirocco
Dziecię Gwieździste



Dołączył: 12 Sie 2005
Posty: 326
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z piekarnika

PostWysłany: Wto 22:19, 26 Wrz 2006    Temat postu:

Cytat:
Tylko mała uwaga odnośnie przecinków. To nie jest moja specjalność, ale zauważyłam kilkanaście zaplątanych, zbędnych lub brakujących. Może warto byłoby pokazać ten tekst becie?

*beta warczy cicho spod stołu*
mówiłam, że przecinki to moja słaba strona? nie? to właśnie mówię.

ale jak by ci się chciało, Lin, to mogłabyś tak wypisać te złe przecinki ;P


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Młodzi Literaci Strona Główna -> Opowiadania, powieści Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin