Forum Młodzi Literaci Strona Główna Młodzi Literaci
czyli co się dzieje, kiedy młodzież pisze
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Śmierć Euridiki - fragmenty

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Młodzi Literaci Strona Główna -> Opowiadania, powieści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sirocco
Dziecię Gwieździste



Dołączył: 12 Sie 2005
Posty: 326
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z piekarnika

PostWysłany: Sob 14:34, 13 Sie 2005    Temat postu: Śmierć Euridiki - fragmenty

Więc mam problemy techniczne - brak Worda - dlatego na razie przedstawiam starszy tekst. Już dość dawno napisany, ale nikomu nie przedstawiany, bo jestem z niego niezadowolona. całe opowiadanie miało jakieś 20 stron - i okazało się przynudne.

Dlatego przedstawiam tylko fragmenty. Te lepsze fragmenty z początku, z których jestem zadowolona. I koniec, bo koniec - chociaż nie jest taki dobry - jest ważny ze względu na fabułę.

Całe opowiadanie to alternatywna wersja mitu o Orfeuszu i Eurydyce, który zapewne znacie (a jak nie, to poznajcie)


ŚMIERĆ EURIDIKI (fragmenty)

Pod kopytami Hordy drżała ziemia. Pod kopytami Hordy dudnił świat. A Horda gnała przed siebie.
Heyya, heyya, pędźcie dalej! Pędźcie, aż połamiecie kości, aż wyplujecie płuca! Pędźcie, aż pękną wasze serca! Pędźcie do kresu sił! Nie uciekniecie przed nami! Heyya! My pognamy dalej niż kraniec świata, szybciej niż piorun przez burzę, wytrwalej niż słońce po niebiosach! Heyya, my gnamy prosto w ramiona Diabła! Dognamy was po drodze, zatrzymamy, ograbimy, umęczymy! Krew, krew! Żądamy krwi, waszej krwi!
Heyya!
Słyszany z daleka okrzyk przeszedł mu dreszczem po plecach. Dobiegający zza horyzontu okrzyk wysączył kolor z jej twarzy. Objęli się mocniej, skuleni na grzbiecie galopującego siwego rumaka. Powietrze szyderczo świszczało w uszach, słońce unikało ich wzroku kryjąc się za chmurami. Ptaki nie śpiewały, zostali sami. Mieli tylko strach mącący myśli. I mieli siebie nawzajem.
Horyzont skrywała ściana lasu. Kopyta siwego rumaka zatańczyły na ścieżce, wzburzając tuman kurzu, zanim się zatrzymały.
- Euridiko...
Zamilkł, poczuł mocniejszy uścisk na swoim ramieniu.
- Zginiemy, Orfeisie - wyszeptała.
Zastygł. Odetchnął głęboko nim się do niej odwrócił.
- Nie zginiemy, Euri. Zsiądź z konia.
- Co? - zdziwiła się.
- Zsiądź z konia.
Zawahała się, ale zsiadła.
- Biegnij do lasu. - Nie patrzył już na nią. - Biegnij, ile sił. Nie oglądaj się.
- Orfeisie, a ty?
- Kocham cię, Euridiko.
- Orfeisie...!
- Biegnij, Euri. Tylko nie spoglądaj w niebo.
- Dlaczego?
- Bo pękło i spada na nas. Euri...
- Kocham cię, Orfeisie.
- Biegnij.
Heyya! Przyciąga nas krew, gorąca krew!
Heyya!
Na szczycie wzgórza za ich plecami zamajaczyły upiorne sylwetki jeźdźców Hordy. Orfeis mocniej ujął wodze, dźgnął siwka piętami. Między drzewami mignął mu jeszcze skraj jasnej szaty Euridiki. Nie miał czasu do stracenia. Popędził przed siebie, gnany ochrypłymi wrzaskami Hordy. Przestał już widzieć cokolwiek, przestał myśleć. Pędził wciąż do przodu, trzymając się w siodle chyba tylko siłą woli. Ale i ta słabła, gdy wiatr syczał mu do ucha swoją piosenkę.
Śmierć, śmierć, to cię czeka. Nic więcej nie jesteś wart. Śmierć czeka ją! Okrutna, pożądliwa Śmierć, co pędzi wraz z Hordą. Ona jej nie ucieknie. I ty też nie uciekniesz!
- Ucieknę! - krzyknął rozpaczliwie, głośniej niż syczący wiatr, niż dudniące końskie kopyta.
Z tyłu odpowiedział mu dziki śmiech Hordy.
Orfeis nie widział, nie myślał. Nie słuchał. Galopował w panicznym transie. Ocknął się zdziwiony dopiero, kiedy poczuł rozchlapywane fale. Spojrzał przytomniej, rozpoznał rzekę, do której wjechał. Sentwina, Święta Rzeka, miejsce kultu bogów. Przed Dizasthrą jej wody miały podobno cudowną moc. I chociaż bogowie odeszli już dawno, nazwa pozostała. Wciąż jeszcze niektórzy po kryjomu przychodzili nad jej brzeg, by nabrać magicznej wody do flakonika.
Orfeis bez zastanowienia ponaglił wierzchowca, przedzierającego się przez nurt. Nic go nie obchodziły magiczne właściwości i wiejskie zabobony. Nie, kiedy po piętach deptała mu Horda, szydząca z bogów i magii. Dopiero po chwili zrozumiał. Okrzyki Hordy umilkły.
Odważył się odwrócić dopiero, gdy zatrzymał konia na suchym lądzie. Jeźdźcy Hordy stali na drugim brzegu, pogrążeni w ponurym milczeniu. Przekrwionymi oczami szaleńców wpatrywali się w skłębiony nurt. Wierzchowce tańczyły na przybrzeżnych kamieniach, gdy fale podchodziły pod ich kopyta.
- Ta rzeka to miejsce bogów! - wykrzyknął wreszcie jeden z nich w okrwawionym diademie na rozwianych pędem włosach. - Nie wkroczymy w miejsce przeklętych bogów!
- Heyya, niech będą przeklęci! - zawyła reszta.
- Spluwamy na przeklęte miejsce bogów!
- Heyya, spluwamy na miejsce bogów!
- Krew! Krew, żądamy krwi!
- Heyya, żądamy krwi!
- Heyya! - zawył jeździec w diademie.
Horda w zamęcie zawróciła konie i odgalopowała. Świat zadudnił pod jej kopytami.
- Pochwaleni bądźcie, bogowie - szepnął zbielałymi wargami Orfeis - gdziekolwiek teraz jesteście.

Euridika biegła przed siebie. Nie zważała na wystające korzenie pod nogami, na cienkie gałązki wplątujące się we włosy, czepiające ubrania. Nie wiedziała, ile razy upadła na twardą ziemię, ile razy podniosła się, poraniona i obolała. Nie liczyła kropel krwi wsiąkniętych w leśną glebę, uronionych łez. Biegła, ile tylko znalazła w sobie sił. Nawet nie wiedziała, że ma ich tyle. Nie słyszała za sobą odgłosów pogoni. Nie słyszała niczego. Tylko szepczący las.
Śmierć, Śmierć, krok za tobą, tuż, tuż. Już jej dziś nie uciekniesz. Jesteś sama, sama. Umrzesz sama! Czego chcesz, dzieweczko w naszych progach? Szukasz Śmierci?
Zatrzymała się, oddychając ciężko. Nie mogła złapać tchu. Czuła czyjś wzrok na sobie, to uczucie obejmowało jej serce zimnym uściskiem. Ktoś na nią patrzył, ktoś obserwował! To Śmierć...? Bała się odwrócić. Obawiała się, co mogłaby ujrzeć za plecami.
Stała pośrodku niedużej polanki, sparaliżowana strachem. Dlaczego dzisiejszego ranka Śmierć postanowiła ją dopędzić? To przecież jeszcze nie czas, nie czas umierać. Znikł Orfeis, który mógłby ją obronić, znikli inni. Była sama, tylko ona i pełznący za jej plecami strach. Wielki, ciężki, pokryty łuskami strach z wielkimi kłami. Głodny strach, który żywił się krwią. Strach, który nie lubił intruzów w swoim lesie.
Euridika nawet nie krzyknęła, kiedy przed jej oczami wyrosło łuskowate cielsko. Kiedy jej oczy zatonęły w ogromnych, żółtych, gadzich ślepiach. Kiedy błysnęły dwa białe kły, w drodze do jej gardła.
Nie krzyknęła. Nie zdążyła.

Orfeis szedł ostrożnie, rozchylając niecierpliwymi dłońmi gałęzie zastępujące mu drogę, omijając zdradziecko wysunięte korzenie. Od czasu do czasu odważył się zawołać.
- Euridiko!
Odważył się zawołać, chociaż echo własnego głosu wracało do niego dreszczem niepokoju, wdzierając się w sekretny szept lasu. Wtedy zatrzymywał się, nasłuchując odpowiedzi na swoje wołanie. Odpowiadał mu las, ale Orfeis nie słuchał lasu. Bał się go słuchać.
Szedł naprzód, ostrożnie, powoli. Suche gałązki trzaskały pod stopami, liście szeleściły. Delikatny, bardzo delikatny wiatr wplatał się Orfeisowi we włosy. Blade promienie słońca wątle przedzierały się między konarami drzew, rzucając zimne, szare refleksy. Nie było słychać ptaków, zwierząt, nic. Jakby wszystkie żyjące istoty zakneblowała Śmierć. Było cicho, jak na las.
- Euridiko!
Gałązka trzasnęła pod stopą, gdy Orfeis się zatrzymał. Nasłuchiwał, zamarł w nasłuchiwaniu, przestał oddychać, by nie uronić choćby najwątlejszego dźwięku. Serce przestało bić, gotowe ożyć gwałtownie na dźwięk znajomego głosu. Choćby jęk, choćby westchnienie. Najmniejszy znak. Ale było cicho. Jak na las.
Rozchylił gałęzie przed sobą, chciał iść dalej. Nie poszedł.
Na miękkim łożu z mchów spoczywała biała ręka. Niegdyś była różowa, ale życie, wypływając z niej, zabrało ze sobą kolor. Jasne szaty, na których wykwitły, niczym róże, czerwone krwawe plamy, okrywały zimne, puste ciało. Czerwone róże krwi zastygły na zimnym dekolcie. Jedna krwawa łza na białym policzku. Splecione wiatrem złote włosy rozsypały się na poduszce z mchu czerwonego od krwi. Usta i zaszklone oczy skamieniałe w niemym krzyku - Orfeisie...!
Przypadł do niej jednym ruchem, nawet nie wiedział jak i kiedy, już klęczał obok niej na mchu.
- Euri - szeptał gorączkowo, rozgarniając palcami jej loki. - Euri, obudź się. Uciekliśmy, udało się, słyszysz, Euri? Euri, Euridiko...
Uniósł jej głowę i położył sobie na kolanach. Nie zauważył łez spływających po własnych policzkach. Wpatrzony w nią, w jej pobladłą twarz.
- Nie odpowiesz mi, Euri? Nie odpowiesz...
Drżącą dłonią zamknął jej powieki. Były zimne.
- Niebo pękło... i spadło na nas...
Głos mu się załamywał.
- Euridiko!
Rozdzierający krzyk wstrząsnął lasem. Wzburzył wiatr. Wystraszył słońce.
Rozdzierający krzyk dobiegł do samej Śmierci.

Noc przyszła cicho i ciepło. Aksamitnym woalem spowiła las, nakazując mu milczeć. Czule ukołysała do snu jedne istoty, delikatnymi pocałunkami obudziła inne. Zamknęła pąki kwiatów, rozsnuła pajęcze sieci. Odbiła się księżycem w stawie, zabłysła gwiazdami w kałużach. Znalazła łoże z mchów, na którym On spał obok Niej, życie i śmierć w rozpaczliwym splocie miłości. Z aksamitnym uśmiechem Noc pochyliła się nad nimi. I wzruszyła się.
Oto poeta z sercem wydartym i kochanka, co sercem jego była.
Noc wydobyła spomiędzy swoich granatowych szat srebrną lutnię i położyła ją obok łoża z mchów. Aksamitnym dotykiem przesunęła po Jego policzku, budząc go ze snu.
- Euridiko?
Orfeis przez moment żył jeszcze snem, który tak cudownie koił jego zmysły. Nie długo jednak, nie długo.
- Euridiko...
Pochylił się nad nią, dotknął jej. Była jeszcze zimniejsza niż wcześniej. Nie myśląc wiele, zdjął z ramion płaszcz i okrył ją.
- Ona nie zmarznie. Noc jest dziś ciepła - usłyszał nagle za sobą. Drgnął, ale nie obrócił się. Od razu wiedział, czyj to głos. Brzmiał dokładnie tak, jak sobie to wyobrażał. Chociaż nigdy sobie nie wyobrażał.
- Ale jej jest zimno - odpowiedział.
- Jej już nigdy nie będzie zimno. Dobrze o tym wiesz, poeto.
Orfeis wstał powoli i równie powoli się odwrócił.
- Zabawne. Zawsze myślałem, że jesteś kobietą - powiedział.
- Mam to traktować jak zarzut - mężczyzna w czarnym kapeluszu z szerokim rondem uśmiechnął się - czy to raczej twoja zakamuflowana opinia o kobietach?
- Po co przyszedłeś?
Mężczyzna w kapeluszu westchnął teatralnie.
- Dlaczego wy tak mnie nie lubicie? - Podszedł bliżej. - Czy to moja wina, że robię to, co robię? Albo czy jest w tym w ogóle jakaś wina? - Przyjrzał się Euridice. - Jej już nigdy nie będzie zimno... Chyba, że...
- Że co? - spytał szybko i gorączkowo Orfeis.
- Mogę cię wpuścić tam, do niej. Żywego. Jeśli zdołasz do niej dotrzeć, poeto... będziesz mógł poprosić, żeby z tobą wróciła.
- Euridika do mnie wróci? - spytał z niedowierzaniem Orfeis.
- Niczego nie obiecuję. Ale możesz spróbować. Chcesz, poeto?
Orfeisowi ścisnęło się gardło, zdołał tylko skinąć głową.
- Weź ze sobą lutnię.
- Ale ja... zgubiłem ją. Gdy uciekaliśmy...
- Spójrz tam.
Orfeis obejrzał się. Na ziemi spoczywała srebrna lutnia, połyskującą w świetle księżyca. Sama wyglądała jak utkana z księżycowych promieni, tak była delikatna i misterna. Na jej gryfie subtelne litery układały się w słowa „Oto poeta z sercem wydartym i kochanka, co sercem jego była”. Orfeis podszedł i ostrożnie, jakby zaraz miała rozpłynąć się w nocnej mgle, ujął lutnię w dłonie.
- Co to...?
- To podarunek. Nie ode mnie. A teraz chodźmy już.
Mężczyzna wyciągnął do niego rękę.
- Dlaczego to robisz? Dlaczego mi pomagasz?
- Powiedzmy, że po prostu fascynuje mnie miłość. To podobno jedna z niewielu rzeczy, których nie potrafię zniszczyć - odpowiedział Śmierć.

[tu następują fragmenty o podróży Orfeisa przez Pomroki, aż do Władcy Dusz, Lucyfera, który może zezwolić mu - albo nie - na zabranie Euridiki z Pomroków spowrotem do świata żywych. te fragmenty są denne, więc przejdę od razu do sedna. Orfeis wchodzi do Pałacu Władcy Dusz]

[Orfeis]Znalazł się w ogromnym okrągłym holu z czarną marmurową posadzką i ciężkim kamiennym sufitem wpartym na kilkumetrowych, szklanych kolumnach. Orfeis podziwiał salę w milczeniu, bo tak wielkich komnat nie widział nawet na najbogatszych dworach królewskich. Tak wielkich komnat, których krańce ginęły w szarym mroku. Jednak tam, gdzie stał, było jasno, chociaż sala nie miała okien, ani żadnych innych źródeł światła. Orfeis podziwiał to wszystko z szeroko otwartymi ustami. Ale naraz zobaczył zawieszone na najbliższej ścianie owalne lustro. I swoje odbicie. Przyjrzał się i... przestraszył.
Nawet nie wiedział, że wygląda tak okropnie, brudny i zmęczony. Pył rdzawych równin obsiadł go doszczętnie, skórę i ubranie pokrywał kurz Labiryntu. Włosy miał rozczochrane, brud na policzkach rozmazany łzami. Zaschniętą krew Euridiki na twarzy, koszuli i dłoniach. Jedynym jasnym elementem była srebrna lutnia na plecach. I dwoje żarzących się gorączkowo, bursztynowych oczu.
- Witaj, Orfeisie.
Odwrócił się. Ale nie zdziwił. Już nie był w stanie się dziwić.
Kluczniczka miała rację. Lucyfer nie był wcale taki zły, jak zwykło się go malować. Nie miał rogów ani ogona. Nie był nawet szpetny, wręcz przeciwnie. Wysoki, z długimi, zaczesanymi do tyłu, czarnymi włosami, z prostym, wąskim nosem, uśmiechał się drapieżnie. Uważnie obserwował Orfeisa ciemnobordowymi oczami. Wyglądałby zupełnie jak człowiek, gdyby nie był taki... demoniczny.
- Witaj, Władco Dusz.
Orfeis opadł na kolano, schylił głowę. Posadzka ziębiła.
- Wstań, poeto.
Podniósł się i zobaczył Lucyfera siedzącego na rzeźbionym krześle z wysokim oparciem. Nie byli już w wielkim holu, ale w niedużej komnatce, oświetlonej ciepłym blaskiem kominka. Orfeis natychmiast poczuł się spokojniej - nareszcie znalazł się w zwykłym miejscu, pozbawionym magii i niepokoju Pomroków, w którym nawet osoba Lucyfera nie była tak paraliżująco przerażająca.
Dopiero po chwili zauważył, że nie byli sami. W cieniu za oparciem krzesła czaiła się drobna, atramentowowłosa dziewczyna. Wielkimi oczami wpatrywała się w Orfeisa, przysiadając na poręczy krzesła i opierając głowę na ramieniu Lucyfera.
- Wiem, po co przyszedłeś - przemówił Diabeł. Już się nie uśmiechał, a głos miał poważny. - Całe Pomroki słyszały już i powtarzały historię Orfeisa i Euridiki, poety i jego kochanki. Historię zaiste niezwykłą.
Orfeis słuchał z coraz głośniej bijącym sercem.
- Historię miłości, która jest silniejsza niż śmierć - ciągnął Władca Dusz, stukając palcami smukłej dłoni w poręcz krzesła. - Ja również słyszałem tę historię. Słuchałem jej uważnie. I podjąłem decyzję. Pozostawię ją taką, jaka jest. Bez zakończenia. Czy może raczej zakończoną przez okrutnego Pana Pomroków.
Orfeis zamarł, serce przestało mu bić. Spojrzał na Diabła z niedowierzaniem i w tym samym momencie spojrzała na niego atramentowowłosa dziewczyna.
- Nie puszczę cię do niej, poeto. Nie pozwolę ci rozmawiać z Euridiką. Koniec.
Orfeis przełknął ślinę, odchrząknął.
- Tego się spodziewałem, panie - przemówił powoli. - Rozumiem, że Diabeł... że Władca Dusz nie ma zrozumienia dla miłości. I mieć nie musi, ani zrozumienia ani sentymentu. Ale miej zrozumienie dla mnie, panie... - Głos mu się załamywał, ale Orfeis wziął się w garść. - Przeszedłem całe Pomroki, cierpiąc i rozpaczając. Nie powiem, że dokonałem przy tym czegoś, bo nie jestem bohaterem ani wojownikiem. Ale dałem coś od siebie, dałem Pomrokom swoje pieśni, panie. Dałem Pomrokom miłość. Ani przez chwilę nie żałuję, że Śmierć pozwolił mi tu przyjść, choćby nawet wszystkie moje trudy miały pójść na marne. Ale jeszcze raz cię proszę, panie. Oddaj mi moją Euridikę. Przywróć jej życie.
Zamilkł, spuścił głowę w oczekiwaniu. Lucyfer milczał długo.
- Mało wiesz, poeto - powiedział w końcu Władca Dusz. - Ale może to i dobrze. Jesteś poetą i twoim zadaniem jest tworzyć, nie wiedzieć. Stwórz więc pieśń o swoim życiu, swojej tragicznej miłości, o pięknej Euridice. Ale nie proś mnie o spotkanie z Euridiką. Bo na to nie pozwolę.
Orfeis chciał coś odpowiedzieć na tę dziwną przemowę, zaprotestować, ale głos uwiązł mu w gardle. Zamiast niego odezwała się dziewczyna.
- Pozwól im się spotkać, porozmawiać. Nie pozostawiaj złudzeń i snów. Zakończ historię.
Diabeł spojrzał na nią gorzko.
- Wiesz, jakie będzie zakończenie?
- Wiem. I dlatego chcę, żeby się spotkali. Zrób to. Zrób to dla mnie.
Lucyfer westchnął. Milczał, milczał bardzo długo, spoglądając w przestrzeń. Orfeis również milczał, obserwując tamtych dwoje. Czuł podświadomie, że jest coś między nimi, dziwna, połamana więź. Ale nie myślał o tym teraz. Myślał tylko o swojej Euridice. Tylko o niej.
- Dobrze - powiedział po ciężkich, dusznych minutach Lucyfer, spoglądając na swoją towarzyszkę. - Ale to tylko ze względu na ciebie.
Uśmiechnęła się wdzięcznie bladymi wargami.
- Dobrze, poeto - mówił dalej Diabeł do Orfeisa. - Możesz zobaczyć swoją ukochaną. Możesz z nią porozmawiać. Jeżeli zechce z tobą pójść, wypuszczę Euridikę z Pomroków.
- Dziękuję, panie. - W oczach Orfeisa zaszkliły się łzy szczęścia. - Dziękuję, Władco Dusz.
- Nie dziękuj - przerwał mu zimny głos Lucyfera. - Nie dziękuj mi za nic. Proszę, Euridika czeka na ciebie.
Wskazał nieduże drzwi, których Orfeis wcześniej nie zauważył. Nie mógł zauważyć, bo wcale ich tam wcześniej nie było. Poeta w milczeniu skinął głową i skierował się do drzwi. Zatrzymał go jeszcze głos atramentowowłosej dziewczyny.
- Zrobiłam coś dla ciebie, Orfeisie. Ty zrób coś dla mnie.
- Co zechcesz, pani.
- Chcę twoją lutnię.
Orfeis bez wahania ściągnął srebrną lutnię z pleców i podał ją dziewczynie.
- Dlaczego? - szepnął Lucyfer, patrząc na nią smutno.
Atramentowowłosa nie odpowiedziała.
- „Oto poeta z sercem wydartym i kochanka, co sercem jego była” - przeczytała cicho, przesuwając delikatnie palcami po gryfie lutni.

Ale Orfeis już ich nie słyszał. Otworzył właśnie drzwi i wszedł do komnaty. W środku było ciemno, ale od razu zobaczył postać w białej sukni odwróconą do niego tyłem, złote loki opadające na ramiona. Była dokładnie taka, jaką ją zapamiętał, jaka żyła w jego myślach.
- Euri... - szepnął z uwielbieniem.
Popatrzyła na niego. Jej twarz, piękna jak zawsze, wydawała się jednak pusta. W końcu, nie była przecież prawdziwa. Była martwa.
- O... Orfeisie...
Tak bardzo chciał do niej podejść, dotknąć, pocałować. Bał się, że mogłaby wtedy zniknąć, rozpłynąć się. Stał więc w miejscu, patrząc na nią szklącymi się ze szczęścia oczami.
- Przyszedłem po ciebie, Euri.
- Wiem.
- Władca Dusz pozwolił mi zabrać cię ze sobą. Będziesz znowu żyła, będziemy znów szczęśliwi, razem. Kocham cię, Euridiko. Chodź.
Wyciągnął do niej rękę, taki szczęśliwy, ale ona stała nieporuszona.
- Chodź, Euri, na co czekasz?
Euridika spojrzała na niego martwymi oczami.
- Nie pójdę z tobą, Orfeisie. Nie odejdę z Pomroków.
- Ale dlaczego? - spytał rozbawiony, wciąż ślepy szczęściem.
- Ja cię już nie kocham, Orfeisie.
Niebo pękło i spadło na niego.

KONIEC
grudzień 2004, Tbg


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sal
Gęś Plastelinowa



Dołączył: 11 Sie 2005
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:17, 13 Sie 2005    Temat postu:

ej... spodziewałam się innego zakończenia. same mnie rozczarowania w życiu spotykają, nie ma co.
ale do rzeczy - cholero ty, po kim ty masz talent, bo po matce na pewno nie?! wyrodku ty. błędów nie obaczyłam, ino się zachwyciłam i zachłysnęłam owym zachwytem. i - jak wspomniane najsampierw było - zaskoczyłaś mnie, pannico, tym zakończeniem. wybitnie mi się podoba, no.
a całokształt? całokształt robi bdb wrażenie. całokształt też zachwyca. całokształt zaskakuje z deka (tez zawsze myślałam, że Śmierć to kobieta). i interesuje mnie, kim u diaska jest ta atramentowowłosa dziewoja?
i czemuzto, do cholery jasnej, pannica dała tylko fragmenty? początkowa argumentacja mnie nie zadowala. więcej - jestem z tego powodu niepocieszona. no.
ogólnie wrażenie pozytywne, ba, bardzo pozytywne. sal być zachwycona.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Patiinka
Oswojona?...



Dołączył: 13 Sie 2005
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nibylandia

PostWysłany: Sob 22:51, 13 Sie 2005    Temat postu:

Początek rzuca się w oczy. Taa.... kojarzy się z reklamą "Heyah" Smile
Ale gdy się czyta pierwsze 6 wersów- robi wrażenie, choć kjarzy się z którąś częścią z "Wiedźmina" Sapkowskiego.
Tylko troszku się gubię, robisz szybkie przeskoki między ścigającymi a ściganymi. Dobrze pokazujesz Hordę. Sprawia obrzydzenie, zmiesmaczenie. Idealnie.
Ale co to za gad ją zaatakował?
Niezłe, poetyckie opisy
ajaj... wierzy w Bogów, ale kłania się Władcy Dusz? Ah, rozumiem miłość, ale... aj, to tlyko mit^^
Ah, motyw Władcy Duszi Atramentowłosej jest świetny! Taki niepokojący. I dalczego Lucyfer popatrzył na nią smutno? Po co jej była lutnia?
O lol.. ja się tak nie bawie! Ale dlaczego ona go już nie kofa?
Ah, co za zakończenie! a ja chciałam bajkę z Happy Ene-em dla dzieciaczków. uf....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sirocco
Dziecię Gwieździste



Dołączył: 12 Sie 2005
Posty: 326
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z piekarnika

PostWysłany: Sob 23:45, 13 Sie 2005    Temat postu:

co do motywu Bogów, to trochę to zamotane... dlatego, że to opowiadanie to tylko mały fragment stworzonego przeze mnie świata. z którego Bogowie odeszli, gdzieś to było wspomniane w tekście, o ile pamiętam.

a brak happy-endu... to moja specjalność Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
muchomorzyca
Pawie Piórko



Dołączył: 27 Kwi 2006
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stamtąd.

PostWysłany: Czw 14:08, 27 Kwi 2006    Temat postu:

W mitologii greckiej był taki motyw, że poecie tudzież bardowi, nie pamiętam, umarła żona, a on wyrwał ją Śmierci ze szponów. Chyba.
A u Pratchetta Śmierć też był mężczyzną.
Ogólnie podoba mi się. Nie zauważyłam błędów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sirocco
Dziecię Gwieździste



Dołączył: 12 Sie 2005
Posty: 326
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z piekarnika

PostWysłany: Czw 21:29, 27 Kwi 2006    Temat postu:

Cytat:
W mitologii greckiej był taki motyw, że poecie tudzież bardowi, nie pamiętam, umarła żona, a on wyrwał ją Śmierci ze szponów. Chyba.

a owszem. nawet ci powiem, jak się owi mitologiczni kochankowie nazywali - Orfeusz i Eurydyka.
hm... czyżby brzmiało znajomo?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
muchomorzyca
Pawie Piórko



Dołączył: 27 Kwi 2006
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stamtąd.

PostWysłany: Pią 15:40, 28 Kwi 2006    Temat postu:

Hm. Chyba tak. Ciekawe dlaczego.
Cóż, ja nie wiem. Pomimo niezwykłego podobieństwa do tamtego fragmentu jakże rozległej greckiej mitologii, podoba mi się to.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Młodzi Literaci Strona Główna -> Opowiadania, powieści Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin