Forum Młodzi Literaci Strona Główna Młodzi Literaci
czyli co się dzieje, kiedy młodzież pisze
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Pojedynek Drugi

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Młodzi Literaci Strona Główna -> Sala Pojedynków
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
sal
Gęś Plastelinowa



Dołączył: 11 Sie 2005
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:22, 30 Paź 2005    Temat postu: Pojedynek Drugi

umowa była na 30, więc wszem i wobec wklejam.

***
"Zmierzch"
beta: Mała Czarna

Słońce z wolna kryje się za wzgórzami. Widzę to dokładnie z mojego łóżka, stojącego naprzeciw otwartego okna. Spoglądam na sad, pełen jabłoni, po których onegdaj skakałam jak sarna. Kiedy to było? Kiedy byłam młoda, silna? Czy to możliwe, że miałam kiedyś te naście lat?
Czy to możliwe, że wtedy, jako szesnastoletni podlotek, broniłam Warszawy? Czy to prawda, że w dolnej szufladzie sekretarzyka mam schowany order Virtuti Militari? Przecież nikt już o tym nie pamięta... Nikt oprócz mnie.
Lekki wiatr gra w gałęziach drzew. Cały sad zdaje się grać jakąś tęskną melodię. Po pomarszczonym policzku spływa łza – pierwsza od wielu, wielu miesięcy. Nie, nie płaczę z bólu. To nie gorączka, to nie ten uciążliwy ucisk w dolnej części brzucha. To te wspomnienia – ciągle żywe. Powracają za każdym razem, kiedy spojrzę na starą fotografię wiszącą nad sekretarzykiem. Ja – szesnastoletnia dziewczyna z biało-czerwoną przepaską na prawym ramieniu, trzymająca za ręce moje koleżanki ze szkoły, uśmiechnięta jakbym za chwilę miała brać ślub.
A potem wybiegłyśmy na ulice warszawskie, niektóre uzbrojone w ciężkie karabiny, inne w niewielką ilość granatów. Pamiętam, jak Stefan powiedział, że podziwia nas za odwagę. Że chłopcy nie musza tyle poświęcać na wojnie, ile my – dziewczęta z warszawskiego gimnazjum żeńskiego.
Pamiętam też te chwile, które spędziliśmy uciekając kanałami. Biegłam z krwawiącą, pozbawioną kciuka, palca wskazującego i środkowego dłonią. Wanda zawiązała mi ją naprędce jakąś zapomnianą chusteczką.
Pamiętam też moment wręczenia orderu. Przypięli mi do skromnego żakietu wspaniałe odznaczenie, pochwalili za odwagę, potem zaprosili na oficjalną kolację. Mówili o naszym heroizmie, o wielkim oddaniu i poświęceniu dla państwa. Po raz tysięczny składali nikomu niepotrzebne gratulacje.
W sumie to odznaczenie tez nie było mi w niczym potrzebne... I nie jest. Nie przywróciło mi ani palców, ani straconych, młodzieńczych lat, ani Stefana... Zginął od wybuchu granatu w ostatnich dniach powstania. Czy płakałam? Nie. Czułam tylko jakąś pustkę w sercu, ale na łzy nie było tu miejsca, nie było czasu, nie było siły... Poza tym – chyba mi ich już zabrakło...
Delikatnym ruchem dłoni ścieram łzę z naznaczonego zmarszczkami policzka. Opuszki palców przejeżdżają po zagojonej już bliźni, pamiatce po niemieckiej kuli. Szkoda, że nie wszystkie rany tak łatwo zszyć i zamknąć.
Ostatnie promienie słońca padają na moje łóżko. Czuję, że to ostatni zachód, który oglądam. Nie żal mi życia. Wiem, że bardzo dobrze wypełniłam swoją misję na tym świecie i wierzę, że wypełnię ją doskonale i na tamtym. Tylko, że tam będzie łatwiej – skończą się te koszmary, w których powtarza się ten sam schemat, skończy się żal, te sny, powracające co noc koszmary, pustkę wypełni spotkanie ich wszystkich... Będziemy razem, znowu razem, wszyscy...
Boli mnie jedynie to, że nie ma przy mnie teraz nikogo... Nikogo, oprócz starego kota, który nie zdaje sobie sprawy z tego, jak cierpię. A może on o tym wie? Tylko celowo nie wspomina o tym, jakby chciał zaznaczyć, że to temat tabu. Tylko dlaczego? Co nim kieruje? Zawsze mnie interesowało, co czują koty, kiedy ich właściciel umiera?
-Do widzenia, Rudolf – powiedziałam wesoło do kota. Rudek odwraca się do mnie tyłem i chłepta mleko z miseczki.
Chyba już na mnie pora. Za oknem już całkiem ciemno... Kiedy byłam mała, moja mama o tej porze głaskała mnie po głowie, całowała w policzek i mówiła „Dobranoc, Aniu. Śpij dobrze”.
Więc dobranoc, Aniu... Tam gdzieś czeka na ciebie lepsza rzeczywistość...
Mówią, że pierwsza gwiazda oznacza czyjąs śmierć. Ta była moja...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez sal dnia Nie 14:39, 30 Paź 2005, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sirocco
Dziecię Gwieździste



Dołączył: 12 Sie 2005
Posty: 326
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z piekarnika

PostWysłany: Nie 14:07, 30 Paź 2005    Temat postu:

sal, skarbie, ja tu mam inny nick ;>


Krwawy Deszcz. Kobiety nie chodzą na wojnę

trapped in purgatory
a lifeless object, alive
awaiting reprisal
and death...

J. Hanneman, K. King “Raining Blood”


Między trzecią, a czwartą rano – o tej dziwnej porze, kiedy noc już minęła, a dzień jeszcze się nie rozpoczął. W jedynym momencie, w którym świat zatrzymuje swój bieg na jedną, magiczną godzinę. Wiedziała, że on wtedy właśnie przyjdzie. To przecież jego ulubiona pora. Tylko że większość ludzi śpi o tej porze, a jemu nie wypada ich budzić, więc musi powracać kiedy indziej. Ona postanowiła zrobić mu przyjemność. Nie spała. Czekała na niego.
– To bardzo miłe z twojej strony – powiedział, zanim wszedł do pokoju. – Przecież wcale nie musiałem przychodzić akurat dzisiaj.
Dopiero wtedy drzwi się otworzyły i mogła go zobaczyć – wysokiego, smukłego, jasnowłosego – jak wsuwa się do pokoju i płynie przez gęste od uciekającego życia powietrze. Gdy usiadł na skraju łóżka, pomyślała, że całkiem przystojna z niego bestia.
W odpowiedzi wyszczerzył zęby.
– Och, gdybym była trochę bardziej żwawa… – westchnęła.
– Odnoszę wrażenie, że jesteś trochę niewyżyta, Julio.
– Dziwisz się? – Odrzuciła głowę do tyłu, ciężkie rude włosy opadły falami na poduszkę. – Nie miałam faceta od miesięcy. I raczej nie zapowiada się, żebym jeszcze jakiegoś miała – dodała z drwiącym, gorzkim uśmiechem.
– Nigdy nic nie wiadomo – odparł spokojnie.
Julia skrzywiła się brzydko. Ze złością pomyślała, że jest okrutny. Nie dlatego, że robi jej nadzieję na to, że jeszcze kiedyś zapragnie jej jakiś mężczyzna. On był okrutny, bo robił jej nadzieję, że to jeszcze nie dzisiaj. Że jeszcze nie dzisiaj umrze.
– A co? – prychnęła mu kpiną w twarz. – Zapewnisz mi teraz niezapomniane wrażenia, żebym mogła zdechnąć spełniona i uśmiechnięta?
– Jeśli takie będzie twoje ostatnie życzenie…
Z Julii natychmiast uleciała cała złość. Więc nie robił jej nadziei. On po prostu chciał być miły. O Zgrozo, o Ironio, wy boginie nieczyste!
– Nie martw się, nie będzie takie.
– Więc jakie?
– A bo ja wiem? Zawsze uważałam, że ostatnie życzenie to idiotyzm. Po kiego grzyba mam sobie coś życzyć, skoro i tak umrę?
Uśmiechnął się lekko, a Julia nie wiedziała, czy brać to za dobry, czy za zły znak.
– Nie wiem – powiedział. – Czy naprawdę niczego już nie pragniesz?
– Ależ owszem, pragnę! Pragnę żyć! Spełnisz to życzenie? – krzyknęła ostro Julia. Opadła na poduszki, dysząc ciężko i wpatrując się w niego z pode łba. Co mógł jej na to odpowiedzieć? Sądziła, że nic. Że na żądanie życia nie może nic odpowiedzieć.
– Naprawdę pragniesz żyć? – spytał spokojnie. – Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
Zamarła na taką bezczelność. Milczała, więc on mówił dalej.
– Leżysz tu, zgorzkniała i bez chęci do życia, już długi czas. Nienawidzisz świata, nienawidzisz życzliwych ci ludzi. Dobrze wiem, słyszałem, jak mówiłaś, o ile bardziej wolałabyś wtedy zginąć od tego wybuchu. I ty twierdzisz, że pragniesz żyć, Julio?
Był w tym momencie bezczelny i okrutny, ale przecież ona była bardziej. Odzyskała głos.
– A co ty możesz o tym wiedzieć?! – wykrzyknęła z wściekłością. – Tak, wolałabym wtedy umrzeć. Wolałabym umrzeć, niż spędzić resztę życia jako kaleka, bez nóg, leżąc w tym przeklętym łóżku! – Uderzyła pięściami w materac. – Ale wiesz, wtedy nikt nie dał mi wyboru. Nie przyszedłeś, nie wziąłeś mnie za rękę. Więc musiałam dalej żyć, skazana na łaskę innych ludzi. Nie masz pojęcia, jakie to upokarzające. Więc nie mów mi o pragnieniach. Ja bardzo pragnę żyć. Jako zdrowa kobieta.
Zabrakło jej tchu i sił, musiała zamilknąć. Zamknęła oczy, ale przez cienką barierę powiek i tak widziała go, uważnie obserwującego jej ciało. Nie chciała tego spojrzenia, piekło ją.
– Dlaczego nie dasz mi spokoju? – wyszeptała bezsilnie. – Dlaczego po prostu nie odbierzesz mi życia?
Nie odpowiadał, więc otworzyła oczy. Nie siedział już na łóżku. Przestraszona Julia rozejrzała się, szukając go wzrokiem. W panującym w pokoju półmroku wypatrzyła wysoką sylwetkę przy oknie.
– Wiedziałaś, że może cię to spotkać – powiedział powoli, nie obracając się do niej. – Znasz niejednego żołnierza, który wrócił do domu, jako kaleka. A jednak poszłaś na wojnę. Czemu?
Roześmiała się na to nisko, gardłowo, przerażająco. On nawet nie drgnął, chociaż na pewno go to zdziwiło. A może właśnie nie? Może doskonale znał odpowiedzi na pytania, które jej zadawał?
– Jeśli chciałeś usłyszeć coś o odwadze, bohaterstwie albo poczuciu obowiązku, to cię rozczaruję – oznajmiła. – Ja po prostu nie wierzyłam, że coś tak okropnego mogłoby spotkać mnie. Ufałam, że przeżyję cała i zdrowa. Że to będzie tylko przygoda, po której wrócę szczęśliwie do domu. Przecież kobiet się nie bije.
– Przecież kobiety nie chodzą na wojnę.
– Nie. Wojna sama po nie przychodzi.
*
Między trzecią, a czwartą nad ranem – to był ten czas, kiedy Aliya mogła spokojnie osunąć się w ramiona snu. Kończyła się już noc – czas nieustannego niepokoju i mrocznych demonów – a nie rozpoczynał jeszcze dzień – gdy okrucieństwo wystawiało swą jasną twarz do słońca. To była ta jedna godzina w ciągu całej doby, kiedy nie mogło jej spotkać nic złego – Aliya święcie w to wierzyła. W coś przecież musiała wierzyć.
Brudne posłanie w ruinach czyjegoś domu było teraz jej azylem, jedynym schronieniem. Tu zawsze powracała po ciężkim dniu walki o jedzenie i o przeżycie, tutaj koiła skołatany umysł. Nie miała teraz nikogo, więc to miejsce stało się jej jedynym opiekunem.
Tamtej nocy demony zdawały się wyjątkowo głodne. Aliya wróciła do swojego miejsca bardzo późno, z duszą na ramieniu przemykając się po ciemku przez miasteczko. Zatrzymał ją obcy żołnierz, którego wyjątkowo zafascynowały wdzięki młodej cudzoziemki. Więc przez cały wieczór była jego wschodnią księżniczką, robiła, czego sobie życzył. Ale nie żałowała, bo mężczyzna okazał się wyjątkowo hojny. Dał jej dużo jedzenia, kilka dolarów i napoczętą paczkę papierosów. Trochę bała się wracać obładowana tym wszystkim, ale wykształcona przez wojnę zachłanność nie pozwalała jej zostawić czegokolwiek.
Gdy dotarła wreszcie do swojego miejsca, ukryła skrzętnie wszystkie zdobycze i poszła się umyć do starej studni. Aliya wierzyła, że woda, w której każdej nocy kąpię się księżyc jest dobra i obmywa ją z obcego dotyku. W coś przecież musiała wierzyć.
Tamtego dnia okrucieństwo uśmiechało się wyjątkowo szeroko. Aliya obudziła się przed czwartą rano. Nie musiała posiadać zegarka, by o tym wiedzieć; czuła ten niezwykły, błogi spokój w powietrzu, jaki czuła tylko przed czwartą rano. Leżała więc sobie, całkowicie szczęśliwa, wpatrując się w spłowiało szafirowe niebo wyzierające z dziury w ścianie. Było jej tak dobrze, jak dawno nie było. Aż nagle usłyszała wybuch. Minęła czwarta.
Aliya ze strachu zwinęła się w kłębek, nakrywając głowę rękami. Leżała tak – nie wiedziała, jak długo – drżąc wewnątrz i nasłuchując. Krzyki, nawoływania, pojedyncze strzały. Tupot nóg. Aliya leżała tak, a gdzieś tam nienawiść spijała ludzką krew. Przerażona kobieta miała tę świadomość. Ale przecież nic nie mogła na to poradzić.
Gdy głosy i tupot całkowicie umilkły, odważyła się wstać. Bardziej ciekawość, niż chęć niesienia pomocy, kazała jej wychynąć z kryjówki i zorientować się, co się wydarzyło. Dym znaczył drogę. Krew i dym – jaskrawe znaki wojennej nienawiści.
Stara piekarnia, którą biali żołnierze zaadaptowali do własnych potrzeb, leżała w gruzach. Wybuchła tu bomba, Aliya nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Znała sposoby działania swoich rodaków – i ich efekty. Bała się ich tak samo, jak obcych. Może nawet bardziej.
Aliya ostrożnie podeszła bliżej, klucząc pomiędzy martwymi kikutami ścian i powykręcanymi ciałami ludzi. Trupów nie było dużo. Może trzech białych, którzy zginęli od wybuchu, i jeden zastrzelony śniady bojownik o wolność. Aliya omijała ich wzrokiem, nie rejestrując w pamięci okaleczonych, spalonych, rozerwanych ludzkich – i, o, jakże nieludzkich! – szczątków. Zatrzymała się jednak, gdy usłyszała jęk.
Pierwszą jej myślą było: uciekać. Ale ciekawość i dobre serce zwyciężyły. Jęk mógł oznaczać tylko jedno – ktoś przeżył zamach. Musiał być w ciężkim stanie, ale życie jeszcze się go trzymało. I chyba sam Bóg sprowadził do niego Aliyę.
Kolejny jęk i szuranie. Pobiegła za tymi dźwiękami i za kolejną, już nie tak bardzo uszkodzoną ścianą znalazła skulony kształt w obcym mundurze. Od razu zobaczyła, że żołnierzowi wybuch urwał jedną nogę, drugą przygniótł oderwany kawał muru. Aliya z troską pochyliła się nad tym biednym człowiekiem.
Westchnęła głośno, gdy burza rudych włosów odsłoniła kobiecą twarz. Wpatrywało się w nią dwoje przepełnionych bólem, czekoladowych oczu.
Aliya nawet nie zorientowała się, kiedy popędziła do swojej kryjówki, po chwili była już z powrotem przy rannej kobiecie. Owinęła jej nogi szmatami, by powstrzymać krwotok, w usta wlała wodę ze zdobycznej plastikowej butelki. Rudowłosa kobieta zaczynała patrzeć przytomniej. Poruszała ustami, próbując najwyraźniej coś powiedzieć.
– Kochanieńka… – wykrztusiła wreszcie spomiędzy popękanych warg. – Nie masz może…papierosa?
Aliya znała angielski wystarczająco dobrze, by ją zrozumieć. Gdy wygrzebała spośród przyniesionych klamotów otrzymaną poprzedniego wieczoru paczkę Marlboro, kobieta uśmiechnęła się lekko.
– Mam…na imię…Julia.
Aliya oddała uśmiech. Wierzyła, że ta kobieta przeżyje, że uda jej się ją uratować. Musiała przecież w coś wierzyć.
Wysoko nad nimi niebo zapłonęło od poświaty wschodzącego słońca. Spłynęło krwią.
*
– Powiedz mi – odezwał się, wciąż spoglądając w okno – dlaczego… Skoro tak nienawidzisz swojego obecnego życia, dlaczego tak mocno się go trzymasz?
Julia spojrzała na niego szeroko otwartymi oczyma, po raz pierwszy tak trzeźwo. Wiedziała, że on czuł na sobie to spojrzenie.
– Bo po prostu boję się śmierci.
Milczał przez chwilę, po raz pierwszy skonsternowany.
– Czas nam się kończy – oznajmił wreszcie. – To co z tym ostatnim życzeniem?
Teraz to na nią przyszła kolej milczeć. Długo zamkniętymi oczami wpatrywała się w siebie.
– Chciałabym – powiedziała w końcu, a przyszło jej to z trudem – chciałabym, żeby tamta dziewczyna…tamta młoda Arabka, która mnie wtedy uratowała… Żeby ją też ktoś uratował. Od wojny. I od okrucieństwa.
– Nie masz się o co martwić – odparł Śmierć, wciąż stojąc twarzą do okna. – Ja już ją uratowałem od całego świata.
Julia westchnęła głośno, ale on nie pozwolił jej nic powiedzieć.
– A teraz uratuję ciebie.
Był przy niej, przy jej łóżku i wyciągał do niej ręce.
– Nie bój się mnie, Julio. Chodź ze mną.
– Idę.
Wysoko nad nimi niebo zapłonęło od poświaty wschodzącego słońca. Spłynęło krwią.

fall onto me
onto her
fall onto me
the sky’s crimson tears

J. Hanneman, K. King “Raining Blood”


KONIEC
październik 2005, Tarnobrzeg


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lin.
Ruda Wiedźma



Dołączył: 13 Wrz 2005
Posty: 212
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z nieba

PostWysłany: Sob 22:38, 19 Lis 2005    Temat postu:

No to - do dzieła!
STYL
5/5 dla sal
5/5 dla Sirocco

Oba były czyste. I ładne.
FABUŁA
3/5 dla sal
5/5 dla Sirocco

Opowiadanie Sirocco jest bardziej rozbudowane. To, co napisała sal byłoby świetnym końcem/początkiem jakiejś historii, ale jest trochę za krótkie by tworzyć zamkniętą całość.
BOHATEROWIE
4/5 dla sal
5/5 dla Sirocco

Bohaterowie, których stworzyła Sirocco mają jakąś taką magiczną właściwość przyciągania. Ci ludzie (ludzie?) naprawdę mnie zaintrygowali. Po przeczytaniu całości nie mogłam uwierzyć, że to już koniec. Ale to idealny koniec.
Bohaterka sal bardzo mnie poruszyła. I bardzo mi się podobała, to tak nawiasem mówiąc. Ale niestety - tamtych było więcej.
POMYSŁ
5/5 dla sal
3/5 dla Sirocco

W tej kategorii wygrała sal. Ten wewnętrzny monolog, to pogodzenie-niepogodzenie ze śmiercią, wplecienie do opowiadania "postaci" kota, order Virtuti Militari, stracone trzy palce i pierwsza gwiazda - c u d e ń k a.
Sirocco... przegrać z kotem to nie wstyd. :)
ORTOGRAFIA I INTERPUNKCJA
4/5 dla sal
5/5 dla Sirocco

W opowiadaniu sal zauważyłam dwie literówki. U Sirocco takich nie uświadczysz...
Podsumowując:
Bardzo podobały mi się oba opowiadania. Jednakowoż... bardzo trudno było je ocenić, bo dość się od siebie różniły. Owszem, temat miały podobny, ale nastrój (bardzo ważna rzecz) miały "odrobinę" inny. Różnią sie też od siebie wizualnie - długością. Niemniej - bardzo sie cieszę, że je przeczytałam. I serdecznie Wam gratuluję, bo napisać coś tak dobrego, jak te opowiadania to sztuka. :)
sal: 21
Sirocco: 23


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sal
Gęś Plastelinowa



Dołączył: 11 Sie 2005
Posty: 262
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:04, 21 Lis 2005    Temat postu:

zamykam temat. wyniki za chwile w odpowiednim temacie.

yo, yo, yo man (przedurodzinowa głupawka)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Młodzi Literaci Strona Główna -> Sala Pojedynków Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin